|
Uliczny bar |
W zeszły piątek mieliśmy zajęcia wyłącznie praktyczne i mimo, że prowadziliśmy je póki co (!) tylko przed resztą grupy, to i tak każdy z nas musiał się z większym lub mniejszym stresem zmierzyć. Wieczorem jednak postanowiliśmy to sobie wynagrodzić, więc pojechaliśmy do centrum w poszukiwaniu gwaru, życia i nowych barów. Po raz pierwszy też jechałam bangkockim metrem (standardy co najmniej zachodnie, chociaż z mojej perspektywy powinnam może raczej powiedzieć, że wschodnie) oraz tramwajem wodnym, który okazał się byż bezkonkurencyjnie najszybszym środkiem transportu łączącym nas z centrum. Duży (mieści co najmniej kilkadziesiąt osób), bardzo szybki i trochę przerażający (wzburzony kanał koloru brązowego, pachnący zgniłymi resztkami śmieci i jedzenia, niekoniecznie zachęcał do wychylania się za burtę). Jednak dotarliśmy tam, gdzie chcieliśmy (oczywiście udało nam się zgubić, a każdy Taj pokazywał nam inną drogę; powoli jednak się do tego przyzwyczajamy), wypiliśmy to, co zamówiliśmy, i o dziwo znaleźliśmy też drogę powrotną do domu.
|
Przeprawa przez rzekę |
W sobotni poranek postanowiliśmy jednak nie próżnować! No dobrze, jeśli mam być precyzyjna, to może nie do końca był to poranek, ale w końcu te kilka godzin snu nam się należało. Poza tym pamiętajmy, że jesteśmy w Tajlandii, a tutaj pośpiech jest niewskazany.
Padło na Wat Pho - najstarszą i największą świątynię Bangkoku, gdzie główną atrakcją jest naprawdę olbrzymi posąg leżącego Buddy. Droga na Stare Miasto - bo tam właśnie mieści się Wat Pho - wcale nie była taka prosta; najpierw kilka przystanków szalonym tramwajem wodnym, potem przesiadka na metro, następnie przesiadka na skytrain (zgadza się, kolejny środek transportu zaliczony!) i na końcu ponownie tramwaj wodny, choć tym razem już po rzece, a nie po kanale. Na szczęście była nas czwórka (Rebecca, Sam, Alicia i ja), a co cztery głowy to nie jedna.
|
Zrelaksowany Budda |
Jak tylko dotarliśmy na miejsce, zaczęliśmy rozglądać się w poszukiwaniu jedzenia. Jest ono oczywiście wszędzie, ale chodzi o to, żeby było najsmaczniej, najtaniej i żeby nas nie zabiło. Wybrałam - klasycznie - ryż z kurczakiem i warzywami (przysięgam, nie ma tu monotonii! w każdym miejscu "kurczak z warzywami" to coś zupełnie innego), ale popełniłam zasadniczy błąd - zapomniałam spytać, czy jest ostry. Tak więc, gdy po zjedzeniu zaledwie 1/4 porcji, wypaliło mi język i gardło, a wypicie butelki wody na niewiele się zdało (tak naprawdę, to najlepiej działa w takim przypadku mleko!), zostawiłam nieszczęsnego kurczaka na łaskę i niełaskę bezpańskich psów.
|
Szczerzymy się do obiektywu |
Choć słońce grzało niemiłosiernie, to robiło się coraz później; był już więc najwyższy czas, żeby kupić bilety, zasłonić gołe nogi (Alicia i Rebecca odważyły się nałożyć dżinsy, czego żałowały przez cały dzień) i wejść do Wat Pho. Wielki, leżący Budda naprawdę robił wrażenie! Niemniej ciekawe było też jednak całe otoczenie, w tym główna świątynia; mieliśmy trochę szczęścia i trafiliśmy na moment, gdy przybyli mnisi, aby oddać cześć Buddzie. Dość niezwykłe doświadczenie!
Gdy opuszczaliśmy Wat Pho, słońce miało się ku zachodowi. Usiedliśmy na schodach nad brzegiem rzeki, żeby odpocząć i ustalić drogę powrotną do domu. Na szczęście pomógł nam przesympatyczny Taj (mówiący po angielsku!), który poradził nam jechać autobusem. Czekanie na przystanku nie należało jednak do przyjemnych, bo musieliśmy opędzać się od chmary "tuk-tukarzy", którzy koniecznie chcieli nas zawieźć na Sao Khan Road. Wcale nie było łatwo!
|
Orzeszki w wasabi |
Droga powrotna zajęła nam sporo czasu, ale do bangkockich korków trzeba po prostu przywyknąć. Zatrzymaliśmy się za to jeszcze na szybką kolację, jednak i tu nie miałam szczęścia... Pamiętajcie, że tradycyjna tajska sałatka z papai jest piekieeeeelnie ostra.
Haha SOM TAM czyli tą saładkę z zielonej papai podaje czasem rodzina Taja, zeby udowodnić białej, że nie ma szans dołączyć do rodziny :p Spróbuj koniecznie Tom Yum Kung to jedna z narodowych potraw (zupa). Zwykle podaje się ją na stół w garnku z podgrzewaczem, wiec lepiej zamówić w kilka osób. Koniecznie trzeba powiedzieć, żeby nie była zbyt ostra, ale warto spróbowac! Polecam też Tom Khaa Gai czyli zupę kokosową z kurczakiem.
OdpowiedzUsuń