środa, 10 października 2012

TEFL

Nie mogę uwierzyć, że to już środa! Przez ostatnie trzy dni byłam tak zajęta, że nawet nie poczułam upływającego czasu.

To dopiero początek!
W poniedziałek zaczęłam kurs przygotowujący do egzaminu TEFL (Teaching English as a Foreign Language) i, szczerze mówiąc, jestem pod dużym wrażeniem! To coś znacznie lepszego, niż się spodziewałam. Zajęcia mamy od poniedziałku do piątku od 9.00 do ok. 16.00/17.00, więc nie zawsze łatwo jest wysiedzieć ;). Na szczęście codziennie mamy też półtoragodzinną przerwę, w czasie której wytrwale męczymy nasze nieprzystosowane żołądki tajskimi przysmakami wprost z ulicznych barów.

W grupie jest nas 16 osób i już zdążyliśmy się całkiem nieźle poznać. Jednak pracy jest dużo, a zajęcia wcale nie takie łatwe, zwłaszcza że tylko dla mnie i chłopaka z Ghany język angielski nie jest językiem ojczystym. Oprócz naszej dwójki, jest więc jeszcze 9 Amerykanów, 2 Anglików, 2 Irlandczyków i 1 Australijczyk. Istna mieszanka akcentów!

Poniedziałek był po chińsku
Naszą nauczycielką jest Sangeeta, z pochodzenia Hinduska; takiego wykładowcy życzyłabym każdemu! A co właściwie robimy? Mówiąc najogólniej, uczymy się tego, w jaki sposób uczyć innych. Zajęcia są głownie praktyczne, czyli najpierw wałkujemy teorię, a potem sprawdzamy ją na własnej skórze (albo raczej na skórze całej grupy). Sangeeta tłumaczy nam także proces nauczania z nieco innej perspektywy - z punktu widzenia ucznia. A więc już mówię, co zrobiła z nami pierwszego dnia.

Przerabialiśmy temat rozgrzewki lingwistycznej, jaką należy zrobić przed każdymi zajęciami. Po przetestowaniu (sic!) różnego typu gier i zabaw (z wnikliwą analizą, dlaczego wybraliśmy właśnie takie, a nie inne), zaczęliśmy omawiać wprowadzenie ucznia do dialogu. Chodziło o to, żeby zainscenizować możliwie najprostszy i najkrótszy dialog (- Mam na imię X, a ty? - Ja mam na imię Y. Skąd jesteś? - Jestem z Londynu, a ty? - Ja z Madrytu.) według schematu:
- nauczyciel - nauczyciel (czyli nauczyciel odgrywa scenkę sam ze sobą i powtarza ją kilka razy, a uczniowie słuchają)
- nauczyciel - uczeń (na pytania nauczyciela odpowiadają już poszczególni uczniowie, a nie on sam)
- uczeń - nauczyciel (nauczyciel prosi ucznia, żeby zadał powtarzane wcześniej pytanie, a sam na nie odpowiada)
- uczeń - uczeń - (nauczyciel prosi konkretnych uczniów, żeby zadawali sobie nawzajem pytania i na nie odpowiadali).
Tak przygotowuje się Padthai
Założenie było takie, że nasi uczniowie NIE ROZUMIEJĄ języka, którym my się posługujemy (czyli angielskiego), więc bardzo ważną rolę ogrywała mowa ciała.
Wszyscy po kolei prezentowaliśmy na forum klasy scenki, by później wspólnie je komentować. Wszystko wydawało się proste i mieliśmy przy tym sporo zabawy, póki...role się nie odwróciły. Tak tak, to był podstęp! Zamiast wcielać się w rolę nauczycieli, staliśmy się na powrót uczniami, a Sangeeta zaczęła robić z nami dokładnie to samo, czego nauczyła nas wcześniej (czyli odgrywanie scenek wg schematu nauczyciel-nauczyciel, nauczyciel-uczeń, itd.), ale...w języku setswana. Kiedy przyszło co do czego, czyli do zadawania nam - uczniom - pytań, okazało się, że nie potrafimy zapamiętać i wypowiedzieć poprawnie nawet kilku słów, mimo że Sangeeta powtarzała je wielokrotnie. Poza tym, zdaliśmy sobie sprawę, że bez właściwej mimiki czy gestów nie jesteśmy w stanie zgadnąć, o co w ogóle chodzi. I to właśnie uświadomiło nam, co czują się uczniowie, kiedy mówimy do nich po angielsku... Obiecuję, że w przyszłości będę bardziej wyrozumiała!

Oprócz zajęć teoretyczno - praktycznych odnośnie nauczania, mieliśmy też krótką lekcję dotyczącą kultury tajskiej - poznaliśmy m.in. różne rodzaje ukłonów, które w Tajlandii są przywitaniem lub pożegnaniem (głębokość skłonu i ustawienie palców zależą od tego, czy witamy się np. z mnichem, z pracodawcą, czy z kolegą), dowiedzieliśmy się, jak oddaje się cześć Buddzie oraz o tym, że istnieją tak naprawdę dwa hymny (hymn króla i hymn Tajlandii). Poza tym, codziennie mamy krótkie zajęcia z tajskiego. Nie uczymy się jednak tych utartych, podstawowych zwrotów, które zwykle przerabia się na początku nauki języka, tylko raczej tłumaczymy wyrażenia, których znaczenie chcielibyśmy poznać - na pierwszy rzut poszły "kurczak i ryż", "czy to jest ostre", "ile to kosztuje" i "nie zapłacę X, ale mogę zapłacić Y". Ot, życie! Tajski wydaje się jednak całkowicie niemożliwy do opanowania. Póki co, umiem powiedzieć "dzień dobry", "dziękuję", "kurczak", "ryż" i "mleko", które okazało się niezbędne, gdy chili wypalało mi przełyk...:)

Wczoraj po zajęciach, zamiast wziąć się do pracy (zadania domowe są codziennie!), pojechaliśmy razem na słynną Khao San Road. Przyznam, że ciężko było dzisiaj rano wstać! Ale o Khao San dopiero w następnym poście, bo czeka mnie jeszcze esej do napisania... Żeby jednak na koniec narobić Wam trochę apetytu, dorzucam zdjęcia poniedziałkowych i wtorkowych przysmaków. Zakres moich doświadczeń kulinarnych poszerza się z dnia na dzień! :)

Padthai z krewetkami
Zasmakowało nam!





6 komentarzy:

  1. Czyli wreszcie polubiłaś krewetki?! ;-D

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam Padthaia mniam, moim zdaniem to najlepsze tajskie danie, bo łączy w sobie wszystkie smaki... A krewetki w Azji smakuja zupelnie inaczej niż te sprowadzane do Polski z chemicznych hodowli europejskich, więc się nie dziwie, że polubiłaś krewetki ;) W ogóle na bardzo fajny kurs trafiłaś i super, ze do takiej międzynarodowej grupy, choć dziwne, ze oni nie moga go zrobić u siebie ;) Ja niestety trafiłam kiedyś na taki złożony z samych Tajów, co bardzo spowalniało każde zadanie.

    OdpowiedzUsuń
  3. P.S. i dlaczego nie jesz łyżką jak prawdziwi Tajowie :P

    OdpowiedzUsuń
  4. Akurat do Padthai zawsze dają nam pałeczki, przynajmniej tam, gdzie kupujemy:D A co do jedzenia łyżką, to nadal nie mogę się przyzwyczaić. Tzn. jeśli dają samą łyżko-łopatkę, to okej, ale jeśli dają łyżkę + widelec, to łyżkę zdecydowanie porzucam... Chociaż dzisiaj właśnie przeczytałam w przewodniku, że w lewej ręce powinien być widelec, i to nim nakładamy jedzenie na łyżkę, która jest w prawej. Chciałam to wypróbować w czasie obiadu, ale szło mi koszmarnie..;)

    OdpowiedzUsuń