|
Podróż nieklimatyzowanym autobusem |
Po dwóch dniach pływania, rękom należał się odpoczynek. Nie było rady, trzeba było w końcu ruszyć w to duszne, zatłoczone miasto. Skoro miałam już poznawać Azję, zdecydowałam się na autobus - nie ma opcji, żeby spotkać w nim turystę. Dlaczego? Czas na krótką notkę odnośnie komunikacji miejskiej w Bangkoku.
Skytrain (szybka kolejka), metro, tuk-tuki (trójkołowe pojazdy) i tramwaje wodne - kursują tylko w samym centrum (a w przypadku tramwajów wodnych oczywiście na rzece) i nie miałam okazji z nich jeszcze skorzystać, więc o nich później.
|
Przed wejściem do świątyni |
Taksówki - jest ich w Bangkoku całe mnóstwo. Taksówkarz zawsze będzie próbował nas naciągnąć, więc jak już wspominałam, warto przypomnieć mu o włączeniu taksometru. Zatrzymujemy je po prostu na ulicy, ale można też zadzwonić (wówczas cena jest trochę wyższa). Nie musimy ich nawet szukać, bo na ogół to one znajdują nas - zwalniają albo mrugają światłami przy przystankach autobusowych.
Moto-taksówki - to chyba mój ulubiony środek transportu, chociaż najmniej bezpieczny. Moto-taksówki przewiozą nas na krótkich odcinkach (do kilkunastu kilometrów), a w godzinach szczytu zdecydowanie wygrywają z samochodami i autobusami. Moto-taksówkarza rozpoznamy po pomarańczowej, odblaskowej kamizelce. Cenę ustala się z góry i warto też z góry zapłacić; w przeciwnym razie możemy się spodziewać, że na końcu zostanie nam coś jednak doliczone.
|
Wat Traimit - Złoty Budda |
Autobusy - i tutaj zaczyna się największa zabawa :) Liczba autobusów w Bangkoku jest naprawdę gigantyczna (do Lum Luk Ka dojeżdżam numerem 543 i jestem w stanie uwierzyć, że jest to numer porządkowy), ale niestety nie ma żadnej mapy z ich rozkładem. Trzeba więc wiedzieć, do jakiego i na jakim przystanku wsiąść (tutaj, o dziwo, bardzo sprawdza się opcja dojazdu w google maps) oraz....jak go zatrzymać! Autobusy w Bangkoku nie zatrzymują się na przystanku tak po prostu - trzeba do nich zamachać. Jeśli przegapimy moment zamachania, a nikt akurat nie będzie wysiadał, to przegapimy też autobus. Przy wysiadaniu, system jest podobny, tyle że trzeba wcisnąć guzik - jeśli tego nie zrobimy, a nikt inny nie będzie wysiadał ani wsiadał, to autobus się nie zatrzyma. Pojęcie "zatrzymać się" też jednak nie do końca obrazuje faktyczny stan rzeczy. Bangkockie autobusy maksymalnie zwalniają i zaraz potem ruszają; na wysiadanie i wsiadanie warto więc wybrać ten moment maksymalnego zwolnienia :) Jeśli akurat będzie korek, to autobus oczywiście też będzie stał, a wtedy można na ogół wsiąść i wysiąść, nawet jeżeli nie jest to przystanek. Poza tym, autobusy dzielą się na klimatyzowane (droższe) i nieklimatyzowane. Te drugie za to jeżdżą z otwartymi drzwiami i podniesionymi wszystkimi oknami (spuszczane są tylko w czasie ulewy), a czasem mają też zamontowane na suficie wiatraczki. Jeśli autobus stoi w korku, to warto wybrać klimatyzowany (w tym drugim powietrze będzie po prostu stało razem z korkiem ;) ), a jeśli jedzie, to ja osobiście wolę nieklimatyzowany (na ogół klimatyzacja rozkręcona jest tak bardzo, że jest po prostu zimno). Autobusy nie mają też oczywiście żadnego rozkładu jazdy; obowiązuje zasada, że jak przyjedzie, to będzie :)
|
Portret króla |
Chcąc nie chcąc, krótka dygresja na temat komunikacji miejskiej wyszła mi całkiem długa :) Skończyliśmy jednak na tym, że jechałam autobusem do centrum. Chciałam zobaczyć Wat Traimit, czyli Świątynię Złotego Buddy z największym na świecie pomnikiem buddy z litego złota, a potem pochodzić po dzielnicy chińskiej oraz po słynnych bazarach Phahurat i Nakorn Kasem. Zanim dojechałam do Wat Traimit, zdążyła przejść gigantyczna ulewa, a dach naszego autobusu zaczął przeciekać w dosłownie wszystkich miejscach. Na szczęście potem było już tylko lepiej.
Wat Traimit faktycznie był złotym Buddą i z ciekawością go sobie obejrzałam (wcześniej posłusznie zdjęłam buty i zasłoniłam szorty), choć zastanawiam się, czy większą czcią darzy się Buddę, czy może króla Tajlandii - przed wejściem do świątyni nie mogło zabraknąć także i jego wielkiego portretu.
A potem pozostało mi już tylko jedno - zatopić się w tłum Tajów i Chińczyków, i zgubić się wraz z nimi pośród uliczek bazarów. Słowa tego nie oddadzą, więc zapraszam do obejrzenia filmiku - wybierzcie się w podróż razem ze mną :) Do tego dodajcie zapach jedzenia i targowisk (raz miły, innym razem niekoniecznie), gwar, klaksony samochodów, no i obowiązkowe 35 stopni.
ale Ci Basiu zazdroszcze:)..system komunikacji autobusowej podobny do Londynu, zamachasz masz szanse (choc niekoniecznie bo jak jest pelen to po prostu Cie oleje i sie nie zatrzyma:))..pozdrowionka!
OdpowiedzUsuńPiotrek F.
Suuuper! A poruszanie się ulicami faktycznie ciężkawe - gorzej niż na Oxford Street przed świętami, ale to nie przez ilość ludzi... jakoś tam SuperTajskoCiasno u Ciebie! :D
OdpowiedzUsuńBuziole!
hihiha tak właśnie :D buziaki dla Was obojga! :)
OdpowiedzUsuń