piątek, 19 października 2012

Spostrzeżenia, cz. 1

Ronald McDonald wita Tajów
Cały tydzień minął mi dość pracowicie; mimo że w niedzielę udało mi się jeszcze popływać (po sobotnim zwiedzaniu centrum, zdecydowanie miałam ochotę uciec od spalin!), to od poniedziałku nie było już dla nas ratunku. Nadal jednak uważam, że zrobienie tego kursu było chyba najlepszym pomysłem, na jaki mogłam wpaść. To musiał być chyba jakiś nieplanowany przebłysk rozsądku!

W związku z tym, że w tygodniu nic szczególnego się nie wydarzyło, chciałam poświęcić parę linijek na spostrzeżenia, uwagi, ciekawostki i inne dziwactwa dotyczące Bangkoku. Pozwoliłam sobie wpisać w tytule postu numer pierwszy, bo nie wątpię, że z upływem czasu, tego typu spostrzeżeń będzie więcej.

1. Motorki.
Ludzie są w stanie przewieźć na nich dosłownie wszystko, w każdej ilości i objętości. Ostatnio widziałam ok. 50 (jeśli nie więcej!) ciasno związanych balonów z helem, które od tyłu zasłaniały nie tylko motor z kierowcą, ale i samochód przed nimi. Poza tym, liczba osób, które można przewieźć za jednym zamachem, jest wręcz nieograniczona. Najmłodsze dziecko zwykle zwisa gdzieś pod pachą matki lub wciśnięte jest pomiędzy obojgiem rodziców.

2. Samochody.
Lecąc do Bangkoku byłam przekonana, że na ulicach zobaczę jednak nieco gorsze samochody, niż te, którymi poruszamy się w Polsce. Nic bardziej mylnego! Po Bangkoku jeżdżą prawie wyłącznie samochody japońskie (w sumie trudno się dziwić), w większości Toyoty.

3. Przejście dla pieszych.
W taksówkach nie wolno wielu rzeczy
Coś już co prawda na ten temat pisałam, ale że mam z tym do czynienia kilka razy dziennie, to nie mogę się nadziwić. Kierowcy po prostu nie uznają pieszych. Nawet jeśli chcę przejść na pasach (a poza ścisłym centrum rzadko się zdarza, żeby pasy w ogóle były), to i tak nie ma mowy, żeby ktokolwiek mnie przepuścił. A gdy już wejdę na jezdnię, to niech się dzieje wolna nieba! Kierowcy wykonują na ogół skomplikowane manewry wymijania, ale żaden nie pomyśli o tym, żeby się zatrzymać. Pozostaje czekanie na najmniej ruchliwy moment i przebieganie.

4. Fałszywe dokumenty.
Pisząc o Khao San Road zapomniałam wspomnieć, że można kupić tam dosłownie każdy dokument - od dyplomu magistra czy doktora począwszy, a na... certyfikacie TEFL skończywszy. Sprzedawca bardzo nas zachęcał do kupna TEFLa i nie jestem pewna, czy nam uwierzył, gdy powiedzieliśmy, że właśnie staramy się o oryginał.

5. Zwierzęta.
Tajska fauna jest oczywiście zupełnie inna, niż polska, jednak poza wielkimi motylami (fu!) i dziwnymi ptakami, nie udało mi się jeszcze spotkać nic szczególnie egzotycznego. Szczur wielkości kota, którego widziałam w barze na Khao San, niech pozostanie na marginesie.

6. Tajki.
Tajki są w większości ładne i bardzo drobne. Jest to o tyle kłopotliwe, że większość ubrań, które są u nich "one size", czyli w jednym rozmiarze (a jest ich zaskakująco dużo), mnie nie przechodzą nawet przez biodra. Jednak biorąc pod uwagę, że przeciętna Tajka jest niższa ode mnie o 10 cm, to może nie ma się co dziwić.

7. Maseczki na twarz.
Niektórzy noszą na twarzy maseczki, zakrywające nos i usta. Nam wydawać się to może dziwne, ale za każdym razem, gdy jadę nieklimatyzowanym autobusem z popodnoszonymi oknami i otwartymi drzwiami (czyli praktycznie codziennie), to mam ochotę zakryć twarz czymkolwiek. Fizycznie czuć, jak gorące opary i spaliny samochodowe dostają się do płuc. Obrzydlistwo!

Kto mi powie, co to za owoc?
8. Ludzie na wózkach inwalidzkich.
Ludzi na wózkach inwalidzkich praktycznie się nie widuje. Jest to przerażające, ale miasto kompletnie nie jest przystosowane dla takich osób; samo przejście chodnikiem pomiędzy wózkami z jedzeniem, straganami i stoiskami wymaga nie lada wprawy, a co dopiero przejście na drugą stronę ulicy. Poruszanie się komunikacją miejską też kompletnie nie wchodzi w grę.

9. Zapach.
Bangkok cuchnie. Jest to dosadne, ale niestety prawdziwe stwierdzenie. Zapachów jest mnóstwo i wszystkie się przeplatają; niestety te ładne zazwyczaj szybko zabijane się przez te paskudne. Tak czy siak, cały Bangkok ma swój specyficzny zapach, trudny do opisania. Mieszanina jedzenie, grillowania, spalin i brudu.

10. Automaty na wodę.
Ciekawostka, którą niedawno odkryłam. Wrzucamy 1 baht (10 groszy) i podstawiamy naczynie, do którego nalewa się ok. 1l wody pitnej. Tanie i praktyczne; póki co, żyję!

11. Klimatyzacja.
Pyszności o smaku galaretki!
Problem z klimatyzacją jest taki, że bez nie byłoby ciężko, ale jak już jest, to rozkręcona na 100%. Rany Boskie!

12. Śmietniki.
W Bangkoku niemalże nie ma ulicznych śmietników.  Czasami natrafić można na wielkie worki na śmieci lub śmieciowe kupki, ale częściej maszeruję po prostu z papierkiem tak długo, aż w końcu włożę go do torebki.

Te 12 punktów to tylko namiastka życia w Bangkoku. W tym miejscu zamknę już jednak pierwszą listę uwag i spostrzeżeń; kolejna niewątpliwie pojawi się niebawem. A póki co, jutro wcześnie rano ruszamy na wyspę Koh Samet, gdzie przez dwa dni mamy zamiar wyłącznie leniuchować. Zapowiada się plażowy weekend!






8 komentarzy:

  1. Czy to gujawa? Jeśli tak, to co wygrałam? ;-D
    U nas piękna słoneczna jesień, choć to nie to samo, co wylegiwanie się na plaży ;-D

    OdpowiedzUsuń
  2. P.S. A ten galaretkowy owoc jak się nazywa???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ลองกอง Long Kong fruit prawdopodobnie :) Anglicy mówią na to langsat chyba, bo zależy to też od grubości skórki:)

      Usuń
  3. Miłego wypoczynku na wyspie :) Pewnie jak wrócisz pojawi się kolejne 12 punktów, bo słowo ochrona środowiska jest tam zupełnie obce...

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzięki za pomoc w rozpoznaniu owoców! Niestety pozostaje mi tylko jedzenie i robienie zdjęć, bo nawet jeśli zapytam "co to", to i tak się nie dowiem...;)
    Przed chwilą wróciłam do domu, Koh Samet to było istne rajskie lenistwo! A teraz mam iście buraczaną opaleniznę...;) Ała!

    OdpowiedzUsuń
  6. Pozazdrościć tylko :P My tu sobie o takiej opaleniźnie pomarzyć jedynie możemy ;)

    OdpowiedzUsuń