niedziela, 27 stycznia 2013

Ciąg dalszy, czyli mózg wariuje

Czekamy (pies i ja) na kierowcę motorka
Od poniedziałku wiele się nie zmieniło, może poza tym, że jestem o rok starsza (Matko Boska, to już ćwierć wieku!), a rehabilitacja mojego kolana ma wpływ na absolutnie wszystko, tylko nie na samo kolano. Wprowadziłam w życie mój Genialny Plan Natychmiastowego Odzyskania Nogi, czyli godzinne ćwiczenia od 6.00 rano, basen (z lodowatą wodą) prosto po pracy i 1,5 - godzinna sesja wieczorem, który skończył się gorączką w piątek oraz takim bólem gardła i katarem, jakich dawno nie miałam. Na szczęście weekend okazał się zbawienny, tak samo zresztą jak tajskie krople do nosa (serio, chyba kupię sobie zapas do Polski), więc jutro będę mogła spokojnie iść do pracy ;) Poza tym, cierpię na jakieś dziwaczne senne urojenia (nie żebym ich nigdy nie miała, ale teraz to już przesada), bo mój mózg niestety nie myśli o niczym innym, jak tylko o kolanie. Więc budzę się w środku nocy (prawie każdej!!) i zaczynam ćwiczyć; czasem zorientuję się w trakcie, czasem uświadomię to sobie dopiero rano. Zdarzyło mi się też wstać o 1.00 (czyli po około godzinie snu - właśnie wtedy, gdy postanowiłam się w końcu wyspać), pójść do łazienki i zacząć myć, z planem natychmiastowego rozpoczęcia ćwiczeń, gdy uświadomiłam sobie, że jest środek nocy... Tak, moja głowa zdecydowanie nie daje mi żyć.

Choruję sobie...
...i jem pyszne mangostany!

Mimo, że za choróbsko obwiniam basen z lodowatą wodą (chociaż ten brak snu i nocne ekscesy też pewnie miały w tym swój udział), to właśnie o nim chciałam troszkę napisać, bo jest nie dość, że fajny, to jeszcze taki...tajski! :D Niby basen jak basen. To ten, który znajduje się na kampusie, gdzie pracuję, mam więc do niego rzut beretem. Otwarty, ale z zadaszeniem, co czyni z niego basen całoroczny (bo pływanie w ulewie jest pewnie mało sympatyczne). Przed wejściem raszki na buty, gdzie grzecznie zostawiłam swoje wymęczone baleriny. Dalej uśmiechnięte panie, które nie znają ani słowa po angielsku. Potem szatnie - damska i męska - z rożnymi informacjami i napisami wyłącznie po tajsku. Uroczo! Przebrałam się, nałożyłam klapki, wyszłam z szatni i tu pojawił się przed moim nosem groźny palec jednej z pań, wskazujący to moje klapki, to na raszki przed wejściem. Próbowałam wytłumaczyć (tak, ciągle próbuję tłumaczyć różne rzeczy po angielsku, w sumie to nie wiem, po co to robię), że przecież buty zostawiłam, a to są tylko klapki, ale z panią basenową się nie dyskutuje ;) Pozbyłam się więc także i drugiej pary butów, i mogłam w końcu wejść do basenu. I tu dopiero się zdziwiłam! Byłam pewna, że woda będzie raczej ZA ciepła, no bo jaka ma być przy temperaturze powietrza przekraczającej 30 stopni. Okazało się jednak, że woda jest schładzana i to na tyle mocno, że albo się porządnie pływa, albo porządnie zamarza. No cóż, przynajmniej jest jakiś czynnik mobilizujący! Dużym plusem był za to fakt, że basen był niemalże PUSTY, niezależnie od dnia i godziny, o której przyszłam. Idealnie!

Tłumów nie ma

A moja noga jest nadal nieugięta... Walczymy dalej! Oraz pozdrawiamy z ostatniego zdjęcia - starszaki i ja :)



2 komentarze:

  1. Jak nóżka? Mam nadzięję, że po kolejnym tygodniu zmagań dużo lepiej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przez ostatnie dni nastąpił duży progres, dziękuję! Chyba zaraz sporządzę jakiś nowy post :)

      Usuń