Fajnie jest się urodzić w 2531r.! |
Bardzo.
Bardzo.
Bardzo.
W środę przed południem zdjęli mi ten wstrętny gips (chociaż z malowidłami May i Marka już nie taki wstrętny), ale musiałam czekać do wieczora na rezonans, więc nie myliłam się mówiąc, że spędzę cały wolny dzień w szpitalu. Moja noga była sztywna, ale sądziłam, że się rozchodzi. NIC. BARDZIEJ. MYLNEGO. Rezonans wykazał, że więzadło jest nadal naderwane, co podobno nie powinno mnie dziwić, bo potrzeba około 6 - 8 tygodni, żeby się zrosło, a minęło "dopiero" pięć. Na szczęście ACL (więzadło krzyżowe przednie) jest cały, czyli to, co najgorsze, mnie ominęło. "Menos mal", jak to mówią Hiszpanie.
Powinnam się cieszyć, że w tym wypadku jestem jednak w najlepszej możliwej sytuacji. Ale trudno jest mi się cieszyć, gdy noga jest kompletnie zablokowana, a każde zgięcie, nawet o centymetr, sprawia ból! Mój plan fizjoterapii, który wcześniej wydawał się banalny, teraz jest prawie nie do przejścia... Jednorazowy zestaw ćwiczeń w trzech seriach zajmuje mi 1,5 godziny (sic!), a mam takich zestawów robić trzy dziennie. Nie pozostaje mi więc teraz nic innego, jak wstawać o 6.00 rano (moje ciało o tej godzinie krzyczy, błaga o litość i trzyma się kurczowo poduszki) i posłusznie machać nogą, próbować zginać, przesuwać po piłce, rozciągać... All inclusive. Wstając o 6.00 mam tak naprawdę tylko godzinę, bo potem zbieram się już do pracy, no ale trudno; 2/3 zestawu musi mi o tej porze wystarczyć. Po powrocie z pracy drugi zestawik, a przed pójściem spać powinien być jeszcze trzeci, ale póki co moja noga się na tym etapie buntuje, bo przerwa miedzy przedostatnimi i ostatnimi ćwiczeniami jest za krótka. Od jutra jednak zmieniam taktykę i po pracy idę na basen - zamiast drugiego zestawu. Tak! Będę pływać! Co prawda stopień zgięcia mam w tej chwili maksymalnie 30 stopni, ale z zablokowanym kolanem i nogami do kraula mam pozwolenie :) Spróbowałam już w sobotę! Byłam w wake parku pokatować trochę duszę i nabrać w końcu kolorów (udało mi się to aż za bardzo; niestety przypominam teraz bardziej wyblakłego buraka, niż gorącą Azjatkę), no i spróbowałam też swoich sił w wodzie; powoli i niezdarnie, ale dałam radę.
Wiem, wiem, nuda! Wszystko kręci się teraz wokół mojej pożal-się-Boże-nogi.
Mrówki nadal atakują moją kuchnię. Jeśli leży coś (nawet fabrycznie zamknięte) na szafce, to się czają i łażą wokół. Jeśli schowam to do nieśmiertelnego, plastikowego pojemnika, to w magiczny sposób znikają. Boję się tylko myśleć dokąd. Na pewno gdzieś się czają...
A to taki obrazek z dnia dzisiejszego :) |
Swoją drogą, jadłam ostatnio jakieś nowe, śmieszne owoce. Nie mam pojęcia, jak się nazywają, ale były pyszne! Mam gdzieś nawet zdjęcie, dorzucę w następnym poście.
Już teoretycznie poniedziałek. Niech moc będzie z Wami!
P.S. Do Mamy, Taty, M., W., cioci i wujka S. oraz M., którzy szalejecie w tej chwili na nartach - PAMIĘTAJCIE O ROZGRZEWCE! I nie dajcie się zwieźć służbom ratowniczym :)
P.S.2. Dziękuję wszystkim, którzy wysłuchiwali moich jęków, a zwłaszcza Adze, Gosi, Juli i Sobocie za doradztwo teoretyczne, merytoryczne i/lub praktyczne oraz wsparcie duchowe :)
Trochę spóźnione, ale dopiero teraz zauważyłam datę na ręce ;)
OdpowiedzUsuńสุขสันต์วันเกิดนะคะ!!! มีความสุขมากกกนะคะ สุขภาพร่างกายเเข็งแรงนะคะ แฮปปี้เบิดเดย์นะคะ!!!
koopun-kha! (napisałabym po tajsku, ale google translator nie daje rady, a ja nie mogę znaleźć takiej czcionki w komputerze... ;) )
Usuńขอบคุณค่ะ = khoop-khun kha :)
UsuńBUZIAK W GIRKE!
OdpowiedzUsuńihihi :D :*
OdpowiedzUsuń