poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Prachin Buri (18. - 23. marca)

Święta, święta i po świętach! W polskich domach Wielkanoc jeszcze pełną parą, a ja niestety idę już dzisiaj do pracy, choć na osłodę dnia umówiłam się wieczorem na obiad z May, Chelsea i Kiddeem. Wczorajszy dzień spędziłam za to całkiem świątecznie (mimo 40 stopni za oknem), ale o tym oczywiście później, bo nadal mamy blogowe zaległości do nadrobienia.

Mark (pierwszy od prawej) i organizatorzy warsztatów podczas przerwy na lunch
Po wyjeździe Marysi miałam już tylko kilka dni, żeby oswoić się z powrotem do rzeczywistości, posprzątać, poprać (taka ze mnie gospodyni!) i przygotować się do warsztatów, które zaczynałam w poniedziałek. A przy okazji pomóc mojemu nowemu szefowi (tak, oczywiście w niedzielę wieczorem!), który wszystko robi na ostatnią chwilę, mimo że nie jest Tajem. Ale chyba mieszanka brazylijsko - malezyjskiej krwi też ma swoje przywileje.

W poniedziałek wcześnie rano wyjechaliśmy - mój szef, drugi nauczyciel Mark (to nie ten sam, z którym pracowałam w przedszkolu!) i ja do Prachin Buri, czyli prowincji oddalonej o około 150km na wschód od Bangkoku. Tam o 9.00 rano zaczynaliśmy szkolenie z angielskiego dla tajskich nauczycieli. Pracy było dużo, bo szkolenia były dwa, każde po trzy dni, sześć godzin dziennie (czyli jedno od poniedziałku do środy i drugie od czwartku do soboty; codziennie od 9.00 - 12.00 i od 13.00 - 16.00, z godzinną przerwą na lunch). Nic więc dziwnego, że w piątek zaczęłam chrypieć ;) Moja grupa liczyła około 50 osób; byli to tajscy nauczyciele nauczania początkowego, czyli - jak mi powiedzieli - "uczyli" około ośmiu przedmiotów, w tym... angielskiego. Nie mogłam uwierzyć, bo ich poziom był zerowy - ledwo umieli się przedstawić, a już bardzo nieliczni potrafili poprawnie powiedzieć, skąd są. Wcale mnie już nie dziwi, że tajska edukacja leży i kwiczy! Warsztaty były wyczerpujące, zwłaszcza że klimatyzacja w mojej klasie była popsuta (trochę działała, ale nie dało się obniżyć temperatury o tyle, o ile było to konieczne), a porozstawiane wiatraki niewiele pomagały; walczyłam więc nieustannie ze strugami potu płynącymi mi po plecach, i chyba nie tylko ja, bo większość moich uczniów czymś się wachlowała. Natomiast miejsce, gdzie warsztaty były prowadzone, przypominało trochę nasz podpoznański Sieraków, tyle że bez jeziora. Nie było tam dosłownie nic, oprócz palącego słońca, kilku drzew i czegoś w rodzaju letniskowych domków.

Moi uczniowie i gorąca klasa
Każdego dnia po zajęciach, Mark i ja odwożeni byliśmy do hotelu w centrum miasteczka i tam już mieliśmy czas dla siebie, chociaż jedyne, na co miałam wówczas ochotę, to leżeć na łóżku i delektować się zimnym powietrzem z klimatyzacji. Hotelik był mały, ale całkiem przyjemny - z wyjątkiem czarnego potwora, którego spotkałam na ścianie w łazience (następnego ranka tajemniczo zniknął; wolę nie wiedzieć, gdzie!) i mrówek, które bezlitośnie atakowały moje łóżko i szczoteczkę do zębów. Poza hotelem nie było jednak wiele do roboty, bo miasteczko było dość prowincjonalne; była to co prawda stolica prowincji Prachin Buri, czyli Amphoe Muang (tym zwrotem określa się stolice wszystkich prowincji, czyli np. Amphoe Muang Prachin Buri, Amphoe Muang Rayong, itd.) - nazywana błędnie przez Wikipedię i przez mój przewodnik miastem Prachin Buri - ale wiele się tam nie działo. Dwa razy tylko udało nam się załapać na miejscowy market (otwierany w konkretne dni), gdzie kupić można było grillowane żaby, świńskie uszy, czy kurze łapki. Do wyboru, do koloru! Ja jednak ograniczyłam się do moich ulubionych naleśników Roti :)


Szkolenia odbywały się pośrodku niczego
Potwór spotkany w łazience
Upiorne mrówki
Owoce maprang (rosną tylko w Prachin Buri) w podziękowaniu od uczniów
Świńskie języki znalezione na straganie
Świńskie uszy
Świńskie nosy
Żaby
Kurze łapki. Smacznego!


2 komentarze:

  1. Dokonałaś cudu i nauczyłaś te panie angielskiego w 3 dni ;) ???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha obawiam się, że to byłby faktycznie cud...;) A mimo to, te 3-dniowe kursy są całkiem popularne. No ale sama wiesz, jak to jest z Tajami...;)

      Usuń