Wielkie zwiedzanie, czaaaaas, start! :)
|
China Town to mieszanka smaków i zapachów |
Rodzice nie planowali leżeć w Bangkoku do góry brzuchem, ale raczej zrobić akcję błysk i zwiedzić go wzdłuż i wszerz w cztery dni (a o tym, dlaczego mieli tylko cztery dni, to później). Pomysł niezły, zwłaszcza z własnym przewodnikiem, który zawozi, przywozi i opowiada, w dodatku po polsku. Przyznam, że też nieźle na tym skorzystałam ;)
Punktem pierwszym wyprawy była Złota Góra. Jest to sztuczne wzgórze zwieńczone złoconą wieżą wzniesione przez króla Ramę V gdzie - zgodnie z wierzeniem - przechowywane są relikwie Buddy. Na szczycie znajduje się małe sanktuarium i można podziwiać piękną panoramę niemalże całego miasta.
|
Mydło i powidło, czyli Khao San po deszczu |
Wszystkie drogi prowadzą na Khao San, dlatego będąc w Bangkoku nie można ominąć także i tego turystycznie obowiązkowego punktu. Ulica jak ulica, nadal do końca nie wiem, dlaczego właśnie ta, a nie jakakolwiek inna, stała się mekką tzw. "backpackerów", czyli, w wolnym tłumaczeniu, "podróżników z plecakami". Prawdą jest, że jest tu wszystko, ale podobne rzeczy można znaleźć wszędzie indziej. Z turystyczną tradycją nie ma jednak co się kłócić, więc przeszliśmy się, odhaczając w ten sposób kolejną atrakcję. Przy okazji spróbowaliśmy popularnego tajskiego deseru - mango z kleistym ryżem i mleczkiem kokosowym. Jeśli ktoś lubi mango (dla mnie w porządku, ale wolę inne owoce) i słodkie przekąski, to będzie mu smakował :)
Następnie pojechaliśmy do Pałacu Tekowego Vimanmek, który znajduje się w królewskiej dzielnicy Dusit. Pałac jest istną mieszanką stylów - przypomina dwór wiktoriański, ale z elementami architektury i kultury tajskiej. Zrobiony jest z drewna tekowego bez użycia gwoździ (zastosowano jedynie kołki). Tam też złapała nas straszna ulewa (mimo, że pora deszczowa jeszcze się nie zaczęła!) i już do końca dnia musieliśmy mieć w pogotowiu parasolki.
|
Dom Jima Thompsona |
Przeczekaliśmy deszcz, pałaszując lunch w jednym z tajskich barów, żeby zaraz potem pojechać do dzielnicy chińskiej, znanej wszystkim jako China Town. Byłam tam już nie raz i za każdym razem robi na mnie takie samo wrażenie. Wszędzie mnóstwo ciekawego jedzenia, stragany z nieznanymi przyprawami i mnóstwo zapachów. Nie lubię tylko zagłębiać się w czeluści tłocznych i gorących bazarów, bo stamtąd nie ma już ucieczki. Najprzyjemniej jest chyba wieczorem, kiedy słońce się chowa i temperatura ma szansę spaść o kilka stopni, a uliczne bary zapełniają się głodnymi Chińczykami.
Spacerują po China Town doszliśmy do Wat Traimit, czyli największego na świecie Buddy ze złota. Byłam tam już wcześniej, więc po opisy odsyłam do wcześniejszych postów :)
|
Sprzedawca durianów |
Ostatnim etapem wycieczki był dom Jima Thompsona - architekta, który rozwinął przemysł jedwabiu w Tajlandii, stając się jednocześnie najsłynniejszym z mieszkających tu Amerykanów. Jego dom, zbudowany z drewna tekowego, jest jednym z najlepiej zachowanych tradycyjnych domów w Bangkoku; wewnątrz możemy też podziwiać pokaźny zbiór azjatyckich dzieł sztuki, których Thompson był kolekcjonerem. Amerykanin zaginął pod koniec lat 60. w Malezji w niewyjaśnionych okolicznościach.
Mimo, że całą wycieczkę zakończyliśmy dość późno, postanowiliśmy pojechać jeszcze do Lam Luk Ka, żeby rodzicie mogli sprawdzić, co znaczy "mieszkać przy Kanale Drugim" ;). Poruszanie się taksówkami, zarówno rano do centrum jak i po południu w stronę przedmieść Bangkoku, należy raczej do mało przyjemnych, za to zdecydowanie nużących czynności (głównie dlatego, że więcej się stoi w korku, niż jedzie). W końcu jednak dotarliśmy i rodzice odetchnęli z ulgą, że jednak mieszkam w przyzwoitych warunkach ;)
|
Z serii: "Uśmiechnij się!" Pstryk. |
|
Złota Góra |
|
Stragan z owocami morza |
|
Słynny durian - pachnie trochę zbyt intensywnie, ale nie jest zły |
|
Dyskusja nad durianem: "Potrzebuję zdjęcie na bloga!" |
|
Szalony tuk-tuk |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz