środa, 12 grudnia 2012

Loy Krathong


Wieniec Marka (z liści bananowca) i mój (chlebowy)
Jestem chora! Biorąc pod uwagę fakt, że codziennie mam styczność z maluchami, które mają na swoich rękach dosłownie wszystko, a do tego regularnie kaszlą i kichają, to nie powinno mnie to dziwić. Nie sądzę, żeby to była jakaś tajska zaraza (oby!), ale gorączka zrobiła swoje i siedzę dziś w domu. Idealny moment, żeby uzupełnić posty na blogu! Znajomy został wydelegowany do wake parku (ale tak naprawdę to bardzo o mnie dba!), więc jest chwila na pisanie.

Dzieci ubrane były tego dnia w tradycyjne stroje
Dwa tygodnie temu, czyli w środę 28. listopada (pełnia księżyca 12. miesiąca kalendarza tajskiego), przypadało święto Loy Krathong. W tym dniu, zwykle wieczorem, puszcza się na rzece kupione lub ręcznie wykonane wianuszki. Tradycyjnie są one robione z liści bananowca, a potem przyzdabiane kwiatami, świeczkami i kadzidełkami, ale popularne są też wianki z barwionego chleba (zostają one natychmiast zjedzone przez ryby) oraz te najtańsze i zupełnie nieekologiczne, z plastiku. Rzucając wianek na rzekę, odpędzamy od siebie złe duchy i wszelkie nieszczęścia. Przypomina mi to trochę naszą Marzannę i powitanie wiosny, gdy wrzucamy do wody kukły. 

Dziewczyny wystrojone przed występami
Tego dnia przed południem nie mieliśmy zajęć, za to pojawiliśmy się w przedszkolu z naszymi wianuszkami. Dla dzieciaków były zorganizowane różne gry i zabawy, w których May, Mark i ja nie omieszkaliśmy aktywnie uczestniczyć, co bardzo bawiło naszą publikę :) Były wyścigi na skorupach kokosa (dwie połówki kokosa przewleczone i połączone sznurkiem; sznurek trzyma się w ręce, a stopy kładzie na kokosowych połówkach, wsuwając wystający z nich sznurek pomiędzy palce – aby iść, musimy zsynchronizować nogi i ręce, a więc jednocześnie podnosić albo prawą nogę i prawą rękę, albo lewe), „latanie” na miotłach z liści bambusa i uderzenie kijem w metalowe pudło z zawiązanymi oczami. Nie zabrakło też występów dzieci, kilku przemów nauczycieli i pani dyrektor oraz tradycyjnych tańców, do których tym razem zostaliśmy zmuszeni („Teachers! Teachers!”… a więc chowanie się w ostatnich rzędach nic nie dało). Po zakończeniu obchodów, wzięliśmy nasze wianki i – tak jak 450 maluchów - wsadziliśmy je do przedszkolnego bajora, z którego pan porządkowy regularnie je usuwał i wyrzucał do kosza. Nie mogliśmy tego przeboleć, chociaż dzieci nie wydawały się tym faktem chyba aż tak zgorszone, jak my.

Tradycyjne, smażone mleczko kokosowe
Mleczko kokosowe z dynią lub szczypiorkiem

Wyścigi na skorupkach kokosa


Bambusowe latające miotły (koniki?)


Wieńce w przedszkolnej fontannie

Ważny moment!

Następnego dnia rano, wzdłuż kanałów, oglądać można było resztki po ozdobnych wiankach i górę śmieci. To nie pierwszy raz, gdy widzę, że Tajowie nie są mistrzami ekologii.


3 komentarze:

  1. Mam nadzieję, że już dzisiaj czujesz się lepiej?

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję, już lepiej, w piątek nawet poszłam do pracy! Niestety nieszczęścia chodzą parami, więc wczoraj pływając dość poważnie uszkodziłam kolano :( Póki co cierpię i szukam dobrego lekarza. O tym też w kolejnym poście!

    OdpowiedzUsuń
  3. Jedź koniecznie do szpitala. Jednym z lepszych jest
    Samitivej Sukhumvit Hospital
    133 Sukhumvit 49
    Klongtan Nua
    Wattanga
    Bangkok 10110
    THAILAND
    Telephone: + 66 2 711 8181
    Fax: + 66 2 391 1290
    Web Site: http://www.samitivej.co.th
    Wklejam Ci adres stronki. Tam lekarze mowia plynnie po angielsku.

    Drugi bardzo dobry szpital Siriraj Hospital należy do uniwersytetu Mahidol i leczy sie tam zawsze Król Tajlandii. http://www.si.mahidol.ac.th/eng/
    Szpital znajduje się dosc dalego, bo na zachodnim wybrzeżu Chao Phraya River w pobliżu uniwersytetu Thammasat, ale warto się tam udać, żeby otrzymać naprawdę fachową pomoc. Możesz spróbować wszędzie, ale te miejsca są sprawdzone nie tylko pod względem języka, ale przede wszystkim fachowości świadczonych usług.
    Życzę szybkiego powrotu do zdrowia :)

    OdpowiedzUsuń