Mały Gwiazdor |
A więc plan
wsadzenia mnie w strój Gwiazdora był prawdą! Ledwo przekroczyłam próg pokoju
nauczycielskiego, a już zaczęto na mnie wciskać czerwone wdzianko. Może nie
tyle wciskać, co zaciskać, bo wdzianko okazało się być w rozmiarze uniwersalnym
(europejskim, nie azjatyckim; w azjatycki bym się nie zmieściła), więc równie
dobrze można by w nie wsadzić pokaźnych rozmiarów goryla. Tak czy inaczej,
wybroniłam się jedynie przed doczepieniem drapiącej i dość mocno sfatygowanej
brody. Zdaje się, że przeżyła już kilka takich imprez.
Gangnam style - pełna gotowość! |
I tak więc, ku
ogólnej radości zgromadzonych dzieci (oraz ich rodziców, względnie opiekunów),
May i ja zostałyśmy wypchnięte przez panią dyrektor na scenę, gdzie – przy
akompaniamencie wtórujących nam maluchów - miałyśmy śpiewać Jingle Bells. Małe
paskudy ograniczyły się oczywiście tylko do mętnego „dżingy bel, dżingy bel”. Wszystkiemu przewodził iście tajski rozgardiasz i brak planu, w
rezultacie czego śpiewałyśmy to samo jakieś pięć razy, przy czym już za trzecim
dzieci miały dosyć. Potem pani dyrektor koniecznie chciała zaprezentować
rodzicom, jak to dwulatki mówią po angielsku, więc kazała nam zadawać im
pytania, których oczywiście nie rozumiały i wymagać odpowiedzi, które znikąd
nie chciały nadejść. Biedne maluchy, niewątpliwie doszły do wniosku, że ich
„teacher May” i „teacher B.” ewidentnie zwariowały. Gdy w końcu udało nam się
szczęśliwie opuścić scenę, a ja z ulgą zdjęłam czerwony strój (gorąco!), z
głośników popłynęły zgoła inne dźwięki. I tak naszym oczom ukazał się zabawny i
iście azjatycki – acz przeuroczy! – obrazek; czterysta pięćdziesięcioro dzieci
przebranych za Świętego Mikołaja (choć znalazło się też paru Spidermanów)
zaczęło tańczyć Gangnam Style, czyli najbardziej chyba w tej chwili popularny
utwór wykonywany przez nieco niezrównoważonego Koreańczyka. Maluchy nie tylko
dokładnie znały właściwe ruchy taneczne rodem z MTV, ale też z zapałem śpiewały
pojawiające się w refrenie „Op, op, op, gangnam style!”. Takie rzeczy tylko w
Azji ;)
Klasowy poczęstunek, czyli głównie czipsy |
Po występach
nadszedł czas na zajęcia, ale szybko okazało się, że dzieci faktycznie mają w
klasach swego rodzaju „Christmas Party” i wychowawczynie poprosiły nas, żebyśmy
przeprowadziły luźne lekcje, na co z ochotą przystałyśmy. Koniec końców, my same
zostałyśmy wciągnięte w wir zabawy, a dzieci i nauczyciele częstowali nas
przyniesionymi słodyczami. W niejednej klasie puściłyśmy ponownie „Gangnam
style”, a reakcja była zawsze taka sama – najpierw wrzask radości, a potem
pełna gotowość do tańca i śpiewu. Ot, istna świąteczna atmosfera ;)
Luźne zajęcia? Nie ma sprawy! |
Dzisiaj niewiele
już pozostało z wczorajszej zabawy; wygłupy się skończyły i trzeba było wziąć
się do pracy. Na koniec jeszcze uraczono nas wiadomością, która mnie osobiście
dobiła ostatecznie – z powodu jakiejś rozprzestrzeniającej się choroby,
postanowiono przeprowadzić dezynfekcję, a co za tym idzie, zamknąć przedszkole
na dwa dni. Gorzej nie mogli trafić! Z okazji Nowego Roku, poniedziałek i
wtorek także są wolne, co oznacza dla mnie sześć dni wolnego. SZEŚĆ DNI Z NOGĄ
W GIPSIE. BEZ PRACY. Bez książek, bo ostatnią właśnie skończyłam (zabieram się
za ściąganie jakichś w pdf-ie!) i bez filmów, bo wszystkie obejrzałam. No i mój
pakiet internetowy też się zaraz skończy. I pomyśleć, że gdybym miała oba kolana,
to byczyłabym się przez te sześć dni w wake parku, pijąc schłodzonego kokosa i
przysypiając na słońcu. A nie, prawda, przecież miałam jechać do Kambodży… Nie ma rady, coś muszę wymyślić, bo w domu najprawdopodobniej zwariuję!
Bożonarodzeniowe zdjęcie w promieniach słońca. Wesołych Świąt! |
P.S. A propos
gipsu, zapomniałam wspomnieć o pewnym przyjemnym przywileju, który z okazji
mojego niewątpliwego kalectwa został mi przyznany. Otóż jako że nie mieszczę
teraz nogi w nogawkę długich spodni, ani w ogóle w żadną inną nogawkę, zgodzono
się zrobić wyjątek i – po długich wahaniach – pozwolić mi na przychodzenie do
pracy w szortach. Hip hip, hurra!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz