Filipiny za to przywitały mnie iście po filipińsku, czyli czterogodzinnym opóźnieniem samolotu (ponoć punktualność linii lotniczych to rzadkość) - najpierw z powodu że bez powodu, a później rozpętała się burza. I tak spędziłam na lotnisku w Manili siedem godzin, siedząc w małym, dusznym terminalu z popsutą klimatyzacją i z równie popsutym wi-fi, za to z mnóstwem sympatycznych ludzi wokół, którzy chętnie dzielili się swoimi prywatnymi sieciami ;).
Pierwszy tydzień na Filipinach w skrócie:
1. Mieszkam w Consolacion (czyt. Konsolaszion) na wyspie Cebu. Jest to raczej wioska, a do najbliższego miasta, Cebu (miasto nazywa się tak samo, jak cała wyspa), jest około 20km. Na szczęście wśród dziur i kurzu wyrosło tu też bardzo cywilizowane SM, czyli sieciówkowe centrum handlowe, w którym jest chyba wszystko, łącznie z watą cukrową i McDonaldem.
2. Wokół Cebu jest mnóstwo innych wysp. Te większe, znajdujące się po sąsiedzku, połączone są mostami (na przykład lotnisko jest na sąsiedniej wyspie Mactan, a nie na samej Cebu).
3. Póki co mieszkam w domu, który dzielę z kilkoma innymi osobami (albo raczej to one dzielą go ze mną) - wszyscy pracują w Cebu Wake Park, gdzie i ja mam nadzieję zahaczyć się na trochę dłużej. No i jestem w pokoju z Nice, szaloną Filipinką, dzięki której mam natychmiastowe odpowiedzi na wszystkie moje "dlaczego". Mamy zdecydowanie najlepszy pokój, bo dosięga nas niezablokowane wi-fi sąsiadów ;). Aha, i jest klima!
4. Drugiego dnia rano udało mi się bardzo elegancko potłuc lewy bark, co niestety wyklucza mnie z pływania na jakiś miesiąc. Jestem chyba mistrzem bezsensownych kontuzji... Pływałam przy bardzo dużym odpływie, czyli na płytkiej wodzie (Cebu Wake Park jest odgrodzony, ale ma połączenie z morzem, więc dzienny poziom wody waha się od zaledwie 40cm do około 2,5 metra) i lądując (tzn. nie lądując) uderzyłam barkiem w dno. Odwiedziłam już trzy szpitale i na szczęście w ostatnim wykluczono złamanie, co nie zmienia faktu, że przez trzy tygodnie muszę chodzić z ręką na temblaku (ponoć uraz stawu barkowo - obojczykowego).
5. Głównie przesiaduję teraz w wake parku i taplam w wodzie (taplanie to trochę dziwne słowo, ale w tym momencie wybitnie adekwatne; z jedną sprawną ręką można się co najwyżej taplać). Staram się też pomagać jak tylko się da, a moje ramiona powoli nabierają intensywnie czekoladowego koloru (moja babcia określiłaby je mianem sczerniałych, a Filipińczycy co najwyżej różowych).
Droga dojazdowa do Cebu Wake Park (wake park widać po lewej stronie) |
CWP |
Widok po prawej (i mnóstwo rozgwiazd!) |
Z tyłu też ładnie, zwłaszcza o zachodzie |
Helmut i Nice w sklepie |
A to ja we własnej osobie |
I tu! |
Ciekawostki, dziwności i w czym Filipiny różnią się od Tajlandii:
1. Zaczynając od końca, Filipiny różnią się od Tajlandii wszystkim; pewnie łatwiej byłoby napisać, czym się nie różnią.
2. Nie wiem, czy to kwestia tylko Cebu, czy całego kraju, ale na ulicach panuje generalnie duża bieda. Eleganckich apartamentów czy nawet prostych kondominiów, których w Bangkoku całe mnóstwo, tutaj ze świecą szukać. Brudne, bose dzieci na ulicach (które jednak na ogół dobrze się bawią) to dość codzienny widok. Klimatyzacja nie jest aż tak powszechna, jakby się wydawało, a o szybkim internecie można w ogóle zapomnieć (cud, jeśli w ogóle jest).
3. Ludzie są PRZESYMPATYCZNI! I wszyscy bez wyjątku mówią płynnie po angielsku, co naprawdę ułatwia życie.
4. Tutejszy język nadal jest dla mnie zagadką. Na północy (Manila i okolice) używa się tagalo (czyli powiedzmy, że tego "właściwego" filipińskiego), a tutaj mówi się po "cebuano" (nie mam pojęcia, jak to spolszczyć). Na południu są jeszcze inne języki i dialekty. Wiele słów brzmi znajomo, bo są identyczne lub podobne jak po hiszpańsku (w końcu Filipiny to była kolonia hiszpańska), a do tego Filipińczycy, rozmawiając między sobą, używają co któregoś słowa po angielsku; czasem są to wręcz całe frazy! Nadal nie mogę pojąć, dlaczego. Brzmi to mniej więcej tak: "Last week bla bla bla Monday bla bla guapo bla bla bla thank you bla bla bla". Czasem nawet jestem w stanie zrozumieć ogólny sens rozmowy. Powoli też zaczynam uczyć się cebuano, chociaż otaczają mnie Filipińczycy z różnych części kraju, więc czasem cebuano zamienia się w tagalo... Obawiam się, że nic normalnego z tej mieszanki nie wyjdzie!
5. Jedzenie, uogólniając, jest paskudne. Podstawą jest ryż, ale w wersji hard core, czyli ryż albo ryż (w Tajlandii do wyboru były chociaż jeszcze nudle). I ludzie faktycznie jedzą ten nieszczęsny ryż trzy razy dziennie! Do niego natomiast jelita, skórę, świńskie uszy, kurze łapki i inne paskudztwa... Nie żartuję! Znaleźć mięso w czystej postaci bez tych wszystkich dodatków to istna sztuka. Wszyscy zapewniają mnie, że to czy tamto jest pyszne i mam spróbować, ale widząc w misce świńskie włosy (!) na skórze otaczającej kawałki mięsa, naprawdę mi się odechciewa... Aha, ponoć nie miałam jeszcze okazji spróbować rarytasu, czyli zarodka kurczaka w jajku... Nie, dziękuję.
Ryż, ryż, ryż |
Kurze łapki |
Jelita |
7. Głównym środkiem transportu miejskiego są jeepneys, trochę podobne do tajskiego songthaew. Czasem większe, czasem mniejsze, ale zawsze bardzo kolorowe, a często też dodatkowo poozdabiane! Przejazd kosztuje tylko 8 pesos (około 60gr). Uwaga na głowy! Ja prawie za każdym razem uderzam w sufit.
Jeepney |
Do tej naszej budki dosiadły jeszcze dwie (!) osoby dorosłe, a kolejne dwie usiadły za kierowcą na motorze (motor jest z boku po drugiej stronie budki) |
9. Absolutnie wszyscy ochroniarze, policjanci czy inni stróże prawa wyposażeni są albo w pistolety (to na przykład nasz ochroniarz w wake parku, który wydaje klucz do toalety), albo w karabiny (na przykład ochroniarze w McDonaldzie). Mijałam też w mieście Cebu sklep z bronią, więc zakładam, że jest ona bardzo łatwo dostępna. Filipińczycy mówią, że to przecież dobrze i że oni czują się dzięki temu bezpieczniej! Bo ja wiem, czy czułam się bezpieczniej, jedząc lody w Jollibee pod bacznym okiem uzbrojonej w karabiny ochrony... Ale ostatecznie zrobiliśmy sobie razem zdjęcie ;).
10. Na ulicach można znaleźć takie śmieszne automaty na wodę. Bierze się woreczek, wrzuca monetę, łapie wodę do woreczka, związuje, przegryza jeden z narożników i pije. Miałam duże obawy co do tej zabawy, ale ostatecznie odważyłam się spróbować i mój żołądek nadal żyje i ma się dobrze!
11. W Cebu nie ma chyba wielu turystów (nawet w mieście widziałam dosłownie garstkę; pewnie wszyscy leżą na plaży), a w Consolacion to już chyba jestem jedyna. Nie muszę więc pewnie mówić, że wszyscy patrzą na mnie, jakbym właśnie przyleciała z innej planety. Ponoć gdy Filipińczyk zobaczy coś pięknego, to mówi się, że jest to lekarstwo dla jego oczu. Tak więc ja byłam już kilkukrotnie lekarstwem dla oczu niejednego filipińskiego robotnika, o czym Nice nie omieszkała mnie poinformować... ;).
12. Raz podszedł do mnie chłopiec, chwycił za rękę i przyłożył ją sobie do czoła, a potem jakby nigdy nic wrócił do swojej mamy. Nie wiedziałam, o co chodzi! Dowiedziałam się później, że jest to oznaka bardzo dużego szacunku dla drugiej osoby.
13. Wszyscy Filipińczycy umieją śpiewać i znają teksty chyba wszystkich piosenek!
14. Wielu Filipińczyków je rękoma. A przynajmniej wszyscy ci przesympatyczni, prości ludzie z Consolacion. Na nic zdały się moje logiczne argumenty i ostatnio zmuszona zostałam do zjedzenia całego lunchu palcami... Yhyyyyyy!
15. Na Filipinach są tańczący policjanci! Choć nie jestem pewna, czy tylko w Cebu, czy w całym kraju. Przejeżdżając kilka dni temu przez skrzyżowanie zobaczyłam, że policjant stojący na środku wykonuje dziki taniec (nie żartuję; to był DZIKI TANIEC), JEDNOCZEŚNIE kierując ruchem. Nice, która akurat byłą ze mną, niewzruszona stwierdziła: "No tak, mamy tańczących policjantów. Ten jest akurat średni, ale niektórzy są naprawdę dobrzy i wykonują 'sexy dance'". Czekam więc niecierpliwie na "sexy dance" w wykonaniu filipińskiego policjanta na środku skrzyżowania!
16. Niektórzy Filipińczycy traktują uszy jako podręczną portmonetkę. Naprawdę, nie mam pojęcia dlaczego. Już kilka razy widziałam ludzi z pięcio- lub dziesięciopesową monetą w uszach. Nie dostałam konkretniejszego wyjaśnienia tego dziwnego zjawiska, niż "no tak, żeby mieć pod ręką".
17. To będzie dziwny punkt... Ale Filipińczycy często w ogóle nie używają papieru toaletowego. W ogóle. Tylko się podmywają. Wolę nie wnikać.
18. O dziwo, na Cebu jest nieco chłodniej niż w Bangkoku. Oczywiście nadal jest bardzo gorąco, ale zamiast prawie 40 stopni, które teraz są w Tajlandii, tu jest nieco ponad 30. Różnica jest za to taka, że wilgotność powietrza jest nieco większa, więc człowiek cały czas się lepi.
19. Generalana zasada brzmi: jeżeli Ty nie zjesz swojego jedzenia, to zjedzą je mrówki. Te normalne, te mini, albo te wielkie ze skrzydłami. Ygh!
20. It's more fun in the Philippines!
Chcę zobaczyć tańczących policjantów w wersji sexy oczywiście!
OdpowiedzUsuńJa zdecydowanie też! Na pewno będą na blogu! ;)
Usuń