Ale co tu dużo pisać. Przez trzy dni leżałyśmy głównie na plaży i piłyśmy szejki owocowe. Pół soboty spędziłyśmy też malując jajka (nie myślcie, że to takie proste; farbki przywiozłam z Bangkoku, a po jajka - ugotowane już! - drałowałyśmy do 7-11, a i tak udało nam się kupić tylko cztery).
O, a tu malujemy! Siedziałyśmy tak dobre kilka godzin, doprowadzając nasze pisanki do perfekcji i jednocześnie wzbudzając zainteresowanie kilkorga miejscowych.
Na śniadanie wielkanocne ograniczyłam się do orzeźwiającego szejka, więc bardziej świątecznie potraktowałyśmy lunch (może ośmiornica w curry i koktajl z mango nie brzmią szczególnie wielkanocnie, ale za to są pyszne). A że była to jednocześnie pora śniadania w Polsce, to udało mi się jeszcze zdzwonić z rodziną na skypie! Byłam już wtedy wersją trzydniowej skwarki ;).
Nigdy nie chce mi się opuszczać wyspy. Żadnej! Ale trzeba było wracać. Chelsea zrobiła mały, wielkanocno - wakacyjny kolaż...
...a ja jej ostatnie już zdjęcie w drodze powrotnej.
I znów witamy upalny Bangkok!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz