środa, 21 maja 2014

Post numer 100! I już ostatni z Tajlandii

Czyż liczba 100 nie jest piękna? W ciągu tych 20 miesięcy (Tak! Za sześć dni byłoby równe 20 miesięcy!) napisałam prawdopodobnie więcej, niż przez trzy lata liceum w klasie humanistycznej. W dodatku posty na moim blogu mają pewnie więcej treści i sensu, niż moje szkolne wypracowania.

Siedzę już na lotnisku i czekam na boarding. Nie wiem, jakim cudem udało mi się przejść przez odprawę, ale jakoś przeszłam. Wczorajsze pakowanie było koszmarem! Okazało się, że bagaż sportowy obowiązuje tylko na przelotach krajowych (co za bzdura), a nie międzynarodowych. Pozwolono mi zabrać dechę (przekracza wymiary normalnego bagażu), ale kazano zmieścić się ZE WSZYSTKIM w... 20 kilogramach. Musiałam więc zostawić pod opieką Chelsea i P'Kaew sporo gratów (do wydania, sprzedania, ewentualnie zachowania), także moją pierwszą deskę, której chyba najbardziej mi żal. Jest już w dość opłakanym stanie, więc zamiast sprzedawać, chciałam ją zostawić jako zapasową lub po prostu na pamiątkę... No ale nic, może jeszcze będzie do odzyskania ;). W bólach i mękach udało mi się więc zmieścić w 23,5kg głównego bagażu zamiast dozwolonych 20 (przy odprawie podpierałam torbę nogą, więc pokazało mniej...), do walizki-kabinówki wcisnęłam 12,5kg zamiast 7 (nikt nie sprawdził), do "podręcznej torby" na ramię dobre 6kg, ale udawałam, że nic nie waży, i do tego w ręce targam wiązania wake'owe... Starałam się nie rzucać z tym wszystkim w oczy i jakoś dało radę! I w ten sposób w ogólnym limicie 27kg "zmieściłam się" z przeszło 40kg :).

Wczoraj w Tajlandii ogłoszono stan wojenny, chociaż mam wrażenie, że więcej szumu robi się w zachodnich mediach, niż w lokalnych. Wczoraj też protestujący zablokowali część autostrady ode mnie na lotnisko, więc dziś na wszelki wypadek wyjechałam dużo wcześniej. Po drodze widziałam na ulicach żołnierzy z karabinami, co naprawdę wyglądało nieprzyjemnie, zwłaszcza w tak spokojnej dzielnicy jak Lam Luk Ka!

I tak kończy się moja tajska przygoda. Czy na pewno się kończy? Czy na zawsze? Nie mam pojęcia! Ale wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że czas na coś nowego. Wiem jednak na pewno, że do Tajlandii jeszcze wrócę! Czasem ten kraj doprowadza mnie do furii, ale z drugiej strony czuję się już tutaj jak u siebie. No i bardzo będę tęsknić za Chelsea, P'Kaew, May, Kiddeem i paroma innymi osobami. Ale na pewno się jeszcze zobaczymy!

Tutaj zdjęcie z wczorajszego, ostatniego już pływania.


A to sprzed chwili :)


Zaraz boarding. Następny post będzie o Filipinach!



Edit:

Dorzucam jeszcze jedno zdjęcie, o którym pisząc na lotnisku zapomniałam. To był mój ostatni wieczór w Bangkoku i ostatnie pożegnanie z Chelsea i P'Kaew!



4 komentarze:

  1. Basia, w świetle ostatnich wydarzeń w Tajlandii... Właśnie zostałaś moim prywatnym mistrzem timingu :) Daj znać, jak na wyspie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, dzięki! :D A nowy post już wkrótce :). Póki co mam małe ograniczenia czasowe, internetowe i ruchowe (ręka na temblaku), ale robię, co w mojej mocy :D

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. Napisałeś w samą porę! Będzie jeszcze dzisiaj :)

      Usuń