wtorek, 18 lutego 2014

Kanchanaburi, czyli o tym, jak tydzień temu pływałam ze słoniami

Pierwszą reakcją mojej mamy było: "bleee!" :). Ale wcale nie było "ble", a powiedziałabym nawet, że było to dokładne przeciwieństwo słowa "ble". Było niesamowicie!

Pomysł rzucili Wojtek (to ten Polak wychowany w Niemczech, który nie mówi po polsku; robi nam za to piękne zdjęcia!) i Alan. Plan był taki, żeby na jeden dzień pojechać do Kanchanaburi, prowincji oddalonej o około 130 km na północy - zachód od Bangkoku, znanej głównie ze słynnego mostu nad rzeką Kwai i pięknych wodospadów. Naszym celem było jednak co innego; zamarzyła nam się Słoniowa Wioska (to takie moje wolne tłumaczenie "Elephant Village") i pływanie z tymi wielkimi, jakże egzotycznymi stworzeniami. Jak pewnie pamiętacie, w zeszłym roku miałam okazję przejechać się na słoniu w Ayutthai i było to raczej przerażające doświadczenie; może dlatego, że zamiast na zwierzęciu, siedziałam na przywiązanym do jego grzbietu kawałku złamanej deski, który miał być ławeczką... Teraz miało się to zmienić!

Zorganizowaliśmy grupę dziesięciu osób, wynajęliśmy busik z kierowcą i w niedzielę wcześnie rano ruszyliśmy do Kanchanaburi. Najpierw dotarliśmy nad rzekę Kwai, gdzie zjedliśmy śniadanie i obejrzeliśmy wspomniany już most, obowiązkowy punkt wycieczki każdego turysty (szczerze mówiąc, myślałam, że jest przynajmniej kilkakrotnie większy!). A później zapakowaliśmy się ponownie do busika i po niespełna 20 minutach dotarliśmy do naszej Słoniowej Wioski.

Rzeka Kwai i słynny most
Prawie w komplecie! Zdjęcie zdecydowanie z zaskoczenia :)
Po mojej prawej Alan (niebieska koszulka), a po lewej Wojtek - organizatorzy wycieczki

Opcji było kilka: zwykła przejażdżka na słoniu (nuda!), mycie słonia (też mi coś!) lub pływanie ze słoniem, które ostatecznie połączone było i z przejażdżką, i z myciem. Nie wahaliśmy się ani chwili! Chociaż... byliśmy jedynymi, którzy zdecydowali się na tę właśnie atrakcję, bo pozostali, których spotkaliśmy, wybierali jedynie przejażdżkę na słoniu wśród krzaków... Najwyraźniej nie byli w Ayutthai!

Ubrana w bikini i szorty, wsiadłam na wielkiego słonia. On ma takie śmieszne włoski! :) Od rzeki, w której znaleźliśmy się już po chwili, dzieliło nas tylko kilka metrów; to niesamowite siedzieć "na oklep" (czy można tak powiedzieć w przypadku słonia?!) na tak wielkim zwierzęciu i czuć pod sobą ruch każdego jego mięśnia! Moje własne bolały mnie po tej wycieczce jeszcze przez dwa kolejne dni ;). W rzece nie byliśmy jednak sami - na lub przy każdym słoniu był treser i to właśnie na jego komendę zanurzaliśmy się wraz "naszymi" słoniami pod wodę. Ta, wbrew pozorom, była bardzo czysta, ze względu na silny w tym miejscu nurt. Treserzy - i jednocześnie nasi przewodnicy - pozwalali nam schodzić ze słoni tylko przy samym brzegu, gdzie prąd był słabszy, a gdy ktoś przypadkiem spadł, to natychmiast pomagali wdrapać się z powrotem. Zabawa trwała dobre pół godziny i było to zdecydowanie najlepsze pół godziny tego dnia! Po kąpieli dostaliśmy wodę do picia i owoce - drobny, ale sympatyczny gest. No i zdążyliśmy już zgłodnieć!

To naprawdę ja!
Tu też mnie można znaleźć :)
I tu!
Odpoczywamy po zabawie

Pożegnaliśmy się w końcu ze słoniami i wróciliśmy nad rzekę Kwai; po przeanalizowaniu budżetu doszliśmy do wniosku, że stać nas jeszcze na przejażdżkę szybką łodzią ;). Było prze-wspa-nia-le! Piękne słońce, gładka tafla i nasze dwie, długie łodzie, pędzące z prędkością przyzwoitej motorówki. Było warto!

Rzeka Kwai
Płyniemy...
...śmiejemy się...
...i oglądamy widoczki!

Do domu wróciliśmy zmęczeni, ale szczęśliwi i pełni wrażeń. Kanchanaburi to nie tylko most nad rzeką Kwai!


1 komentarz:

  1. Kąpiel ze słoniami to naprawdę świetna przygoda :) Sam też właśnie byłem w Kanchanaburi i skorzystałem z takiej przyjemności i była to super zabawa. Generalnie W Tajlandii byłem w wielu miejscach i Kanchanaburi z jego okolicami zrobiło na mnie ogromne wrażenie i z chęcią bym tam wrócił :)

    OdpowiedzUsuń