1. Szkoły w Tajlandii możemy podzielić ogólnie na szkoły państwowe, międzynarodowe i uniwersytety. Szkoły państwowe i uniwersytety to jeden wielki rozgardiasz; szkoły międzynarodowe natomiast to zupełnie inna bajka - wymagania i poziom nauczania są tu dość wysokie, co zresztą odbija się na wysokości czesnego. Ale jeśli spotkacie Taja mówiącego płynnie po angielsku to znak, że taką szkołę ukończył. Zarobki nauczycieli również są tu nieporównywalnie wyższe, niż w innych szkołach, choć osoby bez paszportu kraju anglojęzycznego praktycznie nie mają w nich szans na pracę.
2. Tak zwana "praca na cały etat", która jest normą w szkołach państwowych, oznacza dla nauczyciela siedzenie w szkole od poniedziałku do piątku (czasem też w soboty) od 7.30 (zajęcia zaczynają się później, ale wcześniej są apele, itp.) do 16.00. Nie mylcie tego jednak z godzinami rzeczywistej pracy! Znam osoby, które uczyły mniej niż 10 godzin w tygodniu (sic!), ale i tak musiały w ustawowych godzinach 7.30 - 16.00 siedzieć w pokoju nauczycielskim (jeśli taki w ogóle istniał) i przeklinać Tajlandię.
3. Uczeń tajski NIE MOŻE NIE ZDAĆ. Albo inaczej: nauczyciel NIE MA PRAWA oblać ucznia. A więc najniższą ocenę, jaką można dostać, to... 50%! Co gorsza, ta sama zasada obowiązuję w przypadku... nie przyjścia na egzamin. Jeśli uczeń nie pojawi się na teście, to dostaje automatycznie 50%, czyli "zdaje". Znam nie-tajskich nauczycieli, którzy się zbuntowali; poinformowano ich wówczas, że albo się dostosują, albo zostaną wyrzuceni. Jeden z moich znajomych wybrał opcję numer dwa.
4. Na studia idą ci, którzy chcą. Lub raczej ci, którzy za nie zapłacą. Są "egzaminy wstępne", które - zgodnie z powyższą zasadą - zdają wszyscy.
5. Na niektórych uniwersytetach nauczyciel ma prawo oblać ucznia. Owo "prawo" wygląda następująco: jeżeli nauczyciel (zwykle jest to "nie-tajski" nauczyciel) zdecyduje się oblać ucznia, to szkoła... płaci nauczycielowi tylko za uczniów, którzy "zdali". Następnie oblany delikwent zapisuje się "kurs letni" w trybie przyspieszonym z tajskim nauczycielem i w momencie wpłaty pieniędzy za ten kurs - dostaje zaliczenie. Smutne, jak w skorumpowanej Tajlandii wszystko kręci się wokół pieniędzy.
6. Pisałam już kiedyś o tym, jaką zniewagą jest dla Taja tzw. "utrata twarzy". Kiedyś myślałam, że świadczy to o wrażliwości Tajów i o tym, z jakim szacunkiem odnoszą się do siebie nawzajem oraz do ludzi z zewnątrz. Niestety, nie zawsze tak jest. Powiedziałabym nawet, że z reguły tak nie jest. Chodzi głównie o to, że jeśli Taj jest w błędzie, to nie wolno (!) nam go z błędu wyprowadzić, bo wtedy poczuje się urażony. Zgodnie z tą zasadą, jeżeli UCZEŃ jest w błędzie i nauczyciel poprawi go na forum klasy, to istnieje ryzyko, że w ten sposób go "znieważy" i ośmieszy. Znam przypadek uczennicy, która notorycznie nie robiła zadań domowych, bo jej się nie chciało, czego nawet nie ukrywała (a przecież trudno w jakikolwiek sposób nakłonić uczniów do pracy, skoro nie ma wobec nich żadnych wymagań). Pewnego dnia, przyparta do muru przez swojego nauczyciela (a mojego znajomego - stąd ta opowieść) przyniosła w końcu "napisane" zadanie, które było... po hiszpańsku, zamiast po angielsku. Ściągnęła po prostu z internetu pierwszy lepszy plik, nie patrząc nawet, w jakim jest języku. Gdy nauczyciel wytknął jej "pomyłkę" i zauważył, że chyba nie jest to praca napisana przez nią, ona najpierw próbowała się wykłócić (?), a potem wpadła w histerię, wyszła z klasy i już więcej nie wróciła. Problemem "utraty twarzy" jest też fakt, że niektórzy uczniowie nie są w stanie przyznać się na forum klasy, że czegoś nie rozumieją (stąd słynna tajska odpowiedź "yes" na wszelkie zadane pytania). Mój znajomy - ten sam zresztą, co z opowieści powyżej - wprowadził więc swojego czasu "system karteczek": kazał każdemu uczniowi zrobić trzy małe karteczki - czerwoną, żółtą i zieloną - które potem podnosili, żeby pokazać, w jakim stopniu rozumieją dane zagadnienie. Podniesione karteczki widział tylko nauczyciel - i o to przecież chodziło! - za to nie pozostali uczniowie.
7. W związku z zerowymi wymaganiami, stosunek uczniów do nauczycieli jest często lekceważący (np. rozmawianie przez telefon w trakcie lekcji jest na porządku dziennym, choć ja akurat tego w swojej klasie nie toleruję). Praca w szkole państwowej jest więc albo dla ludzi o silnych nerwach (mówię tu oczywiście o obcokrajowcach, bo Tajowie mają do tego wszystkiego nieco inny stosunek), albo dla tych, którzy mają do siebie, uczniów i całego tajskiego świata bardzo luźne podejście i nie traktują nauczania zbyt poważnie.
8. Wszystkie uczennice szkół podstawowych i średnich chodzą w spódnicach przynajmniej do kolan, jednak na uniwersytecie ta zasada już nie obowiązuje. Swojego czasu rząd chciał wprowadzić nakaz noszenia długich spódnic także na studiach, ale dziewczyny zbuntowały się i ogłosiły, że jeśli mają nosić długie spódnice, to w takim razie nie będą nosić staników ;) Rząd wstrzymał się więc od nakazu, staniki zostały tam, gdzie były, a długość spódniczek znacząco się skróciła.
9. Jeżeli zobaczycie uczennicę z rozpiętym drugim od góry guzikiem bluzki lub przyszytą do góry nogami tarczą szkoły to znak, że dziewczyna ta... szuka sponsora. Niestety, to smutna i szokująca prawda, tym bardziej, że jest to proceder jawny - otoczenie o tym działaniu wie i jest w stosunku to niego wyrozumiałe.
10. Średni dług tajskiego nauczyciela to prawie kilkaset tysięcy złotych! Bo przecież nie jest łatwo, gdy przy zarobkach około 1500zł/m-c (takie są mniej więcej stawki wśród tajskich nauczycieli - obawiam się, że podobne jak w Polsce) trzeba mieć duży, luksusowy samochód, iPhone'a 5 i najnowszego iPada. No i jeszcze to samo należy zapewnić własnym dzieciom.
Sam środek Khlong 4, czyli moje obecne miejsce pracy |
P.S. Przypomniała mi się jeszcze jedna historia. Bryan, nauczyciel z mojej szkoły, uczył kiedyś tajskich wojskowych. Gdy przyszedł czas egzaminu - a była to jedna z tych szkół, gdzie można był "oblać" ucznia, który potem otrzymywał zaliczenie na dodatkowo płatnym kursie letnim - część z nich przyszła w pełnym mundurze i z bronią w ręku. Nie miał wyboru, jak tylko pozwolić im wszystkim zdać... Ci, którzy nie mieli ze sobą broni, a oblali, wrócili następnego dnia, tym razem w pełni uzbrojeni. Wyszli oczywiście z pozytywną oceną!