wtorek, 3 grudnia 2013

Zamieszki polityczne w Bangkoku

Na ulicach Bangkoku robi się trochę nieprzyjemnie, choć wszyscy mamy nadzieję, że wkrótce sprawa ucichnie, a zagrożenie minie. Od kilku tygodni Tajlandia żyje protestami tzw. czerwonych i żółtych koszul, które siłą i groźbą próbują osiągnąć zamierzone cele. Sprawa ta jest w tej chwili na tyle istotna, że głupio byłoby o tym w ogóle nie wspomnieć. Traktujcie więc to raczej jako wiedzę konieczną, a nie jak nudny, polityczny wpis.

„Czerwone koszule” są prodemokratycznym ruchem powiązanym ze Zjednoczonym Frontem dla Demokracji Przeciwko Dyktaturze (UDD). Składa się on głównie z miejskich i wiejskich ubogich popierających socjalną politykę byłego premiera Thaksina Shinawatry [...]. „Żółte koszule” z kolei związane są z Ludowym Przymierzem Demokra­tycznym (PAD) - autorytarnym ruchem rojalistycznym o faszyzujących tendencjach, będącym częścią Partii Demokratycznej. PAD ma poparcie wojskowych i prawników, którzy zdelegalizowali dwie demokratycznie wybrane partie i brali udział w dwóch przewrotach w ostatnich latach. (Źródło wyjaśnienia: http://pracdem0.republika.pl/strony/gazeta0409/5.tajlandia.ruch.czerwonych.koszul.0409.htm

Obecne protesty są kolejnym etapem próby sił trwającej aż od 2005 roku, choć najtragiczniejsze w skutkach zamieszki miały miejsce w 2010r.; załączam nieco przeze mnie okrojoną notkę z Wikipedii:

"Protesty polityczne w Tajlandii w 2010 roku to seria antyrządowych protestów [...], których organizatorem [...] był Zjednoczony Front Demokracji Przeciw Dyktaturze [UDD, czyli "czerwone koszule"], ruch społeczny popierający byłego premiera Thaksina Shinawatrę i domagający się dymisji rządu [...] oraz rozpisania nowych wyborów. Zwolennicy ruchu ["czerwone koszule"] organizowali w Bangkoku wiece, marsze i przejazdy kawalkad pojazdów, rozlali zebraną przez siebie krew przed budynkiem rządu i opanowali handlową dzielnicę miasta. Początkowo pokojowe protesty przybrały na sile w kwietniu 2010, kiedy demonstrujący podjęli szturm na siedzibę parlamentu. Do pierwszych starć z policją doszło 10. kwietnia, gdy służby bezskutecznie próbowały wyprzeć przeciwników rządu z centrum miasta. Zginęło wówczas 25 osób. Na początku kwietnia 2010 demonstranci utworzyli w głównej dzielnicy handlowej i finansowej swoje obozowisko. Z czasem kilkutysięczny obóz został przez nich otoczony barykadami oraz posiadał własne wyposażenie i zaopatrzenie. Na początku maja 2010 rząd zaproponował zakończenie protestów i organizację wcześniejszych wyborów w listopadzie 2010. Choć wstępnie obie strony zadeklarowały wolę porozumienia, ostatecznie do niego nie doszło z powodu różnicy zdań w kwestii odpowiedzialności za przemoc i śmierć demonstrantów. [...] W sumie od początku protestów śmierć poniosło 91 osób, a około 2000 zostało rannych."

Ale na tym się nie skończyło. Nowe wybory miały się odbyć pod koniec 2010 roku, ale przeniesiono je w końcu na maj 2011, a wygrała je Yingluck Shinawatra (patrz wyżej - zbieżność nazwisk nieprzypadkowa!), czyli, mówiąc prościej, "czerwone koszule". Wiele osób nie mogło się z tym pogodzić; stwierdzono też liczne uchybienia i oszustwa podczas wyborów, w wyniku czego powtórzono głosowanie w kilku prowincjach. W tym też momencie Partia Demokratyczna ("żółte koszule") stała się główną partią opozycyjną.

A jak rzeczywiście wygląda w tej chwili w Bangkoku? Jest kilka punktów bardziej niebezpiecznych, których lepiej unikać, choć często ominąć ich się po prostu nie da, bo są głównym punktem komunikacyjnym (np. Pomnik Zwycięstwa) lub turystycznym (Khao San Road). Parę dni temu miała miejsce strzelanina na jednym z uniwersytetów, w związku z czym część szkół zostało zamkniętych (moja nadal otwarta), tak samo zresztą jak wiele placówek rządowych. Protestujący blokują drogi (zostawiają samochody na środku ulicy...) i zajmują różne budynki; niedawno poszła fama, że zostanie "odłączony" Internet w całej Tajlandii, ale miejmy nadzieję, że to tylko plotki. Od przełożonych dostajemy regularnie bieżące informacje na temat tego, co się właśnie dzieje i w których częściach miasta jest najmniej bezpiecznie; należy też oczywiście zrezygnować z noszenia zarówno czerwonego, jak i żółtego koloru. Podejście Tajów do obecnej sytuacji politycznej jest z kolei dość... specyficzne. Nie pamiętam teraz, czy byli to "czerwoni" czy "żółci" (choć stawiam na "czerwonych"), ale widziałam na ulicy tłumy znudzonych ludzi, leżących, śpiących lub korzystających z usług ulicznego masażu (!), którzy "słuchali" wielogodzinnej przemowy jednego z polityków, co jakiś czas gwiżdżąc na komendę w gwizdki (ci śpiący budzili się tylko na ten właśnie moment). Nie chcę być niegrzeczna, ale widok iście tajski ;)

W czwartek świętujemy urodziny króla (jednocześnie jest to w Tajlandii Dzień Ojca), więc zakłada się, że w tym czasie powinien być względny spokój; kłótnia kłótnią, ale Król jest tylko jeden ;). Obchody z tej okazji będziemy mieli w szkole już jutro, ale kazano nam nałożyć różowe koszule, zamiast żółtych (pisałam już kiedyś o tym, że każdy dzień tygodnia ma swój kolor; król urodził się w poniedziałek, a poniedziałkowi przypisuje się kolor żółty, w związku z czym "kolorem króla" jest żółty; uznaje się też jednak różowy).
P.S. Mamo, jestem bezpieczna, więc możesz spokojnie myśleć o pieczeniu tej kaczki z jabłkami i pyzami na mój przyjazd. To już za dwa tygodnie i cztery dni! :):):)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz