poniedziałek, 12 listopada 2012

Ostatni tydzień w Bang Kapi


W końcu jest i on - Internet! Co prawda miał być szybki, a jest wolny, miał być tani, a jest drogi, no i miał być bez limitu, a ja tu jednak jakiś limit wyczuwam... Ważne jednak, że jest, a ewentualnymi limitami będę się martwić pod koniec miesiąca. W razie czego mam też pod domem kawiarenkę internetową za 13thb/1h, z której zresztą dane mi już było korzystać (udało mi się też przekonać panów, żeby pozwolili mi podłączyć własny komputer, więc nie jest tak źle).

Aż trudno uwierzyć, że w przeciągu zaledwie dwóch tygodni (bo tyle mniej więcej czasu upłynęło od ostaniego postu, pomijając oczywiście wzmiankę o karaluchu) tak dużo się wydarzyło. Mieszkam w nowym miejscu, robię nowe rzeczy, spotykam nowych ludzi... Ale po kolei.

Ostatni tydzień na Ramkhamhaeng upłynął bardzo spokojnie, może nawet za spokojnie. Większość znajomych z kursu porozjeżdżała się po Tajlandii (prawie nikt nie planował zostać w Bangkoku!), a pogoda zdecydowanie nie zachęcała do włóczenia się po mieście, tym bardziej samotnego. Jeździłam więc głównie do TWP – dzięki Bogu, że wybrałam sobie akurat sport wodny! – chociaż trasy do Lam Luk Ka i z powrotem miałam już powoli dosyć. Korki i spaliny to jedno, ale też za każdym razem na odcinku z dworca Bang Khen do Lam Luk Ka, gdzie zawsze kursuje autobus klimatyzowany, musiałam męczyć się dobre 15 minut zanim w końcu udało mi się kupić bilet. Secanariusz był zawsze mniej więcej taki sam :

-       Xxxxxx ? (Tutaj pytają mnie – po swojemu, rzecz jasną – gdzie chcę wysiąść.)
-       Big, gold Buddha! (Nauczyłam się już, że do Tajów trzeba mówić hasłowo; wtedy jest większa szansa, że zrozumieją. Pomnik Buddy jest dla mnie z kolei punktem orientacyjnym, bo naprawdę jest ogromny i ciężko go przeoczyć).
-       ???
-       You know, huge gold Buddha, on the right! (Tutaj wymachuję rękoma, rysuję w powietrzu, pokazuję, itd.)
-       ?

      Pani sprzedająca bilety patrzy na mnie jak na kosmitę. Pozostali pasażerowie autobusu również.
      Pokazuję pani mapę z zaznaczoną długopisem trasą autobusu i punktem, gdzie chcę wysiąść.
      Pani analizuje mapę przez parę minut, po czym wręcza ją któremuś z pasażerów.
      Kilka osob zaczyna analizować mapę i prowadzić zażartą dyskusję po tajsku.
      Ktoś pyta mnie po angielsku, gdzie chcę wysiąść. Niestety, potrafi powiedzieć prawdopodobnie tylko to zdanie, bo mojej odpowiedzi już nie rozumie.
      Nadal wszyscy studiują moją mapę.
      Dochodzą do porozumienia i pani sprzedaje mi jakiś tam bilet (prawie za każdym razem płaciłam inną kwotę).

Dlatego właśnie wolę autobusy nieklimatyzowane – wsiadam, płacę 8 bahtów i wysiadam, kiedy chcę,

Przy okazji wycieczek do Lam Luk Ka, oglądałam też różne pokoje i mieszkania do wynajęcia, które wcześniej wynajdowałam w internecie. Nie było łatwo, zwłaszcza że moje przyszłe lokum musiało nie tylko spełniać kilka podstawowych kryteriów, ale też znajdować się w miarę możliwości pomiędzy moją nową pracą a Thai Wake Parkiem. 
I tak oto w zeszłą niedzielę przeprowadziłam się do Lam Luk Ka w prowincji Pathum Thani.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz