W końcu jest i on - Internet! Co prawda miał być szybki, a
jest wolny, miał być tani, a jest drogi, no i miał być bez limitu, a ja tu
jednak jakiś limit wyczuwam... Ważne jednak, że jest, a ewentualnymi limitami
będę się martwić pod koniec miesiąca. W razie czego mam też pod domem kawiarenkę
internetową za 13thb/1h, z której zresztą dane mi już było korzystać
(udało mi się też przekonać panów, żeby pozwolili mi podłączyć własny komputer,
więc nie jest tak źle).
Aż trudno uwierzyć, że w przeciągu zaledwie dwóch tygodni
(bo tyle mniej więcej czasu upłynęło od ostaniego postu, pomijając oczywiście
wzmiankę o karaluchu) tak dużo się wydarzyło. Mieszkam w nowym miejscu, robię
nowe rzeczy, spotykam nowych ludzi... Ale po kolei.
Ostatni tydzień na Ramkhamhaeng upłynął bardzo spokojnie,
może nawet za spokojnie. Większość znajomych z kursu porozjeżdżała się po
Tajlandii (prawie nikt nie planował zostać w Bangkoku!), a pogoda zdecydowanie
nie zachęcała do włóczenia się po mieście, tym bardziej samotnego. Jeździłam więc
głównie do TWP – dzięki Bogu, że wybrałam sobie akurat sport wodny! – chociaż
trasy do Lam Luk Ka i z powrotem miałam już powoli dosyć. Korki i spaliny
to jedno, ale też za każdym razem na odcinku z dworca Bang Khen do Lam
Luk Ka, gdzie zawsze kursuje autobus klimatyzowany, musiałam męczyć się
dobre 15 minut zanim w końcu udało mi się kupić bilet. Secanariusz był zawsze mniej więcej taki sam :
-
Xxxxxx ? (Tutaj pytają mnie – po swojemu, rzecz
jasną – gdzie chcę wysiąść.)
-
Big, gold Buddha! (Nauczyłam się już, że do Tajów
trzeba mówić hasłowo; wtedy jest większa szansa, że zrozumieją. Pomnik Buddy
jest dla mnie z kolei punktem orientacyjnym, bo naprawdę jest ogromny i
ciężko go przeoczyć).
-
???
-
You know, huge gold Buddha, on the right! (Tutaj
wymachuję rękoma, rysuję w powietrzu, pokazuję, itd.)
-
?
Pani sprzedająca bilety patrzy na
mnie jak na kosmitę. Pozostali pasażerowie autobusu również.
Pokazuję pani mapę z zaznaczoną
długopisem trasą autobusu i punktem, gdzie chcę wysiąść.
Pani analizuje mapę przez parę
minut, po czym wręcza ją któremuś z pasażerów.
Kilka osob zaczyna analizować
mapę i prowadzić zażartą dyskusję po tajsku.
Ktoś pyta mnie po angielsku,
gdzie chcę wysiąść. Niestety, potrafi powiedzieć prawdopodobnie tylko to
zdanie, bo mojej odpowiedzi już nie rozumie.
Nadal wszyscy studiują moją mapę.
Dochodzą do porozumienia i pani
sprzedaje mi jakiś tam bilet (prawie za każdym razem płaciłam inną kwotę).
Dlatego właśnie wolę autobusy nieklimatyzowane – wsiadam,
płacę 8 bahtów i wysiadam, kiedy chcę,
Przy okazji wycieczek do Lam Luk Ka, oglądałam też różne
pokoje i mieszkania do wynajęcia, które wcześniej wynajdowałam w internecie.
Nie było łatwo, zwłaszcza że moje przyszłe lokum musiało nie tylko spełniać
kilka podstawowych kryteriów, ale też znajdować się w miarę możliwości pomiędzy
moją nową pracą a Thai Wake Parkiem.
I tak oto w zeszłą niedzielę
przeprowadziłam się do Lam Luk Ka w prowincji Pathum Thani.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz