|
Wymęczyłam je! Przylot o 6.30 rano i cały dzień zwiedzania. |
|
|
Wczoraj, po prawie dwóch tygodniach, odebrałam mój (nadal popsuty) komputer z serwisu - oczyścili go i zdiagnozowali: pozostaje mi albo naprawa za ok. 1000zł, albo nowy. Z nowym chyba jeszcze poczekam (zwłaszcza, że przymierzam się do kupna nowej deski!), a tego pewnie oddam ostatecznie do naprawy w przyszłym miesiącu. Póki co działa, a więc szybka aktualizacja blogowych informacji!
Ledwo kurz opadł po Wojtku i Arturze, a już przyjechały do mnie Aga i Wiwi, przywożąc ze sobą wódkę, ser i rogale marcińskie (!), czyli - można by rzec - zestaw idealny. Od wtorku rano, kiedy pojawiły się w Bangkoku, grzecznie zwiedzają wszystkie centralne świątynie (korzystając z mojego książkowego przewodnika, który przetrwał mnie samą i wszystkich moich gości, oprócz tych dwóch ostatnich... po kilku dniach w plecakach chłopaków zamienił się w obraz nędzy i rozpaczy), żebyśmy już jutro wieczorem mogły razem jechać na Koh Phangan - wyspę tuż nad Koh Samui, czyli ok. 750km na południe od Bangkoku. Będziemy byczyć się na plaży przez calutki tydzień! Dziś byłam po raz ostatni w pracy, wystawiając ostatnie nieistniejące oceny i zaliczając ostatnie, oblane z kretesem testy. Wolałabym chyba jednak jak najszybciej o tym zapomnieć, bo co by nie mówić (lub nie pisać), ręce opadają. Ale przede mną właśnie trzy tygodnie wolnego!
|
A taką miałam kolację we wtorek:) |
A przy okazji najnowszych informacji: kupiłam już bilety na Święta! Co prawda szef nie chciał mi dać nawet dwóch tygodni wolnego, więc musiałam "przedłużyć" sobie urlop o te parę dni, ale o tym, jakim jest jestem nieusłuchanym pracownikiem, dowie się dopiero w grudniu... No cóż. Przecież ewentualne zwolnienie z pracy to nie koniec świata ;)
|
Dziewczynom od razu zasmakowało uliczne jedzenie! Tutaj Wiwi. |
Próbuję sobie usilnie przypomnieć, co jeszcze działo się od czasu mojego ostatniego wpisu na blogu, ale ciężko mi jakoś zebrać to wszystko razem. W minioną sobotę, po raz pierwszy od kontuzji (czyli po czterech tygodniach) weszłam na wodę i kolano jakoś dało radę. Ze względu też na przymusową przerwę, jaką miałam od grudnia do maja, Thai Wake Park przedłużył ważność mojego rocznego karnetu o trzy miesiące, dzięki czemu spokojnie mogę jeszcze na nim pływać do Bożego Narodzenia! Sporo też ostatnio jeżdżę do centrum, bo okazji do spotkań ze znajomymi jest niemało, a brak okazji także jest okazją :).
|
A tu Aga! |
Lada moment powinny wrócić Aga i Wiwi. Tym razem narysowałam im mapkę dojazdu, którą mają dać taksówkarzowi, zamiast zmuszać mnie do rozmów (!) telefonicznych (!) po tajsku (!), co zdarzyło się już dwa razy!!! Nie, to NIE ZNACZY, że mówię po tajsku! ;)
P.S. Przypomniało mi się! Tuż przed powrotem Wojtka i Artura do domu, pojechaliśmy jeszcze do wake parku, gdzie chłopacy próbowali swoich się na wodzie. Po całym dniu prób i przepłyniętych kilku metrach dowiedziałam się, że "to wcale nie jest takie proste!"
A tutaj jeszcze parę zdjęć z ostatnich dni:
|
W zeszłym tygodniu dzieci pisały testy końcowe, więc trzeba było pilnować :) |
|
A tak często wygląda droga do pracy w porze deszczowej. |
|
Na ulicy Chelsea i Kiddiego pojawił się "food truck" z najlepszymi hamburgerami na świecie! |
|
Czary w wake parku |
|
Wczoraj poszłam na targi edukacyjne - o ho ho! :) |
|
Czekając na metro. |
Haha widzę, że masz takie same pantofle do pracy, jak ja miałam :D :D
OdpowiedzUsuńHaha niewykluczone!:D Te nabyłam niedawno i całkiem je lubie, ale niebardzo się nadaja na deszcz, więc czekam już na porę sucha:D Zwykle chodzę w takich deszczoodpornych, bo nie znasz dnia ani godziny...;) (ale w tej chwili grzeję się na Koh Phangan - pogoda marzenie!!!:) )
Usuń