Miało być od razu o Laosie, ale przypomniało mi się, że ominęłam parę dni. A więc niech będzie, że opowiem jeszcze jedną historię :).
Wiwi (po prawej) i ja, zajadając lody kokosowe na Chatuchak Market |
Kiedy w sobotę rano Aga, Wiwi i ja wróciłyśmy z Koh Phangan, miałyśmy jeszcze cały dzień, żeby pojechać tam, gdzie nas nie było (dziewczyny miały lot powrotny do domu dopiero następnego dnia). Po prysznicu, obowiązkowej kawie i względnym rozpakowaniu zapiaszczonych, wakacyjnych plecaków, pojechałyśmy na Chatuchak Market, o którym pisałam już nie raz i nie dwa. Były drobne zakupy, lody kokosowe i kręcenie się w kółko między straganami, aż w końcu zaczęło się ściemniać i trzeba było zdecydować, gdzie dalej. Dziewczyny chciały zobaczyć tzw. "ping pong show", czyli to, z czego turystyczna strona Tajlandii jest stety - niestety znana (zgniotłam właśnie kolejną mrówkę; naprawdę nie wiem, skąd one wychodzą). Ping pong show nie ma wiele wspólnego z ping pongiem, chociaż owszem, pojawiają się piłeczki... A poza tym nagie kobiety prezentujące swoje umiejętności oraz napaleni/niepewni/zaciekawieni odbiorcy tegoż przedstawienia; niekoniecznie sami mężczyźni. Najpierw byłam do tego nieco sceptycznie nastawiona (plasowałam się raczej w grupie tych "niepewnych" odbiorców), ale w końcu pomyślałam, że czemu by nie (przeskoczyłam do "zaciekawionych"). Pojechałyśmy więc na Soi Cowboy wybadać, jak się rzeczy mają. Tak jak przypuszczałyśmy, już po chwili zaczepiła nas "właściwa osoba". Okazało się jednak, że życzą sobie 600 bahtów za wejście (co tak naprawdę nie było źle, bo to ok. 60zł, ale sprawdziłyśmy wcześniej w internecie, że wejście na tego typu show jest na ogół bezpłatne, pod warunkiem kupienia na miejscu czegoś do picia), a samo "przedstawienie" miało się odbyć niestety w zupełnie innym miejscu. Ja nie bardzo wiedziałam, gdzie to "inne miejsce" jest, a nie miałyśmy ochoty dać się wywieźć w bangkockie pole. Zrezygnowane więc podziękowałyśmy i poczłapałyśmy do Cheap Charlie's, bo jeśli nie wiadomo, gdzie iść, to należy iść właśnie tam. Zamówiłyśmy drinki, a tu nagle odzywa się do nas... Polak! Mówię: niemożliwe, na pewno "tutejszy" (do Cheap Charlie's przychodzą co prawda głównie "biali", ale mieszkający i pracujący w Bangkoku, nie turyści). I tak właśnie było; Warszawiak, z tajską dziewczyną u boku i o przedziwnym, zaciągającym akcencie, był w Tajlandii od roku. Wymieniliśmy się uprzejmościami, pogadaliśmy, opowiedziałyśmy o naszej nieudanej wyprawie na ping pong show... "Naprawdę? Znam bar, gdzie możecie go zobaczyć za darmo." No i okazało się, że właśnie na Soi Cowboy jest zwykły bar, gdzie z wodą/sokiem/piwem/dowolnie wybranym napojem w ręce można obejrzeć "przedstawienie", pod warunkiem, że przeczeka się wygibasy dziewczyn na rurze. Tak więc poszliśmy z powrotem na Soi Cowboy, dla pewności wszyscy razem (tajska dziewczyna naszego nowego znajomego - nota bene bardzo sympatyczna - była chyba trochę skołowana, ale poszła z nami; prawdopodobnie nie chciała zostawiać swojego chłopaka sam na sam z trzema dziewczynami, w dodatku Polkami;) ). Wszystko szło zgodnie z planem: bar był, opłat nie było (poza piwem), miejsca były. Jednak po dobrych 30 minutach oglądania pląsów nagich dziewczyn (warto pójść, żeby pozbyć się kompleksów!) i zobaczeniu zaledwie dwóch czy trzech piłeczek nieudolnie rzuconych przez pijanego Japończyka (Japończycy to ponoć najlepsza - bo najbogatsza - klientela) i równie nieudolnie "użytych" przez najbrzydszą z tańczących pań, dowiedziałyśmy się, że jako takiego show tego dnia nie będzie, bo nie pojawiła się główna rozgrywająca. Lub utalentowana. Lub doświadczona. A może doświadczony. Zwał jak zwał, miałyśmy pecha. Mimo wszystko, byłyśmy i tak już syte wrażeń na ten dzień. Nie wróciłyśmy już potem do Cheap Charlie's gdzie, wychodząc, ustąpiłyśmy stolik trzem Brytyjczykom, którzy zapewnili nas, że na pewno znajdzie się dla nas później miejsce ;). Złapałyśmy taksówkę i grzecznie pojechałyśmy do domu. Następnego dnia o świcie dziewczyny jechały na lotnisko, a mnie pozostały trzy dni odpoczynku (odpoczynku od odpoczynku) przed wtorkowym wyjazdem do Laosu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz