Miejscem, od którego warto zacząć wycieczkę, to Tops w Busay (część Cebu). Jest to taras widokowy na naturalnym wzniesieniu o wysokości około 2000 metrów n.p.m., skąd można zobaczyć całe miasto Cebu (ja je nazywam raczej miasteczkiem) oraz dalsze - Mandaue i nasze Consolacion, a także okoliczne wyspy - najbliższą Mactan i dalszą Bohol. Dojazd na Tops jest nieco utrudniony, bo podjazd dla jeepney jest zbyt stromy; dla niezmotoryzowanych pozostają więc taksówki i motory; ja miałam szczęście wybrać się tam samochodem ze znajomym. Na szczycie obowiązuje opłata 100 peso od osoby (około 7zł), są też ławeczki i kawiarnia, a w tygodniu w ciągu dnia panuje kompletna cisza i spokój. Podobno warto wybrać się tam raz w ciągu dnia i raz w nocy. Będę więc musiała zaliczyć jeszcze nocną wycieczkę!
Najzabawniejsze jest to, że dosłownie wszędzie jestem... niesamowitą atrakcją turystyczną dla miejscowych. Nie tylko wszyscy się na mnie patrzą i często pozdrawiają, ale czasem proszą też o zdjęcie ;). Może dlatego, że - jak twierdzi Nice - młoda, biała dziewczyna to dość niecodzienny widok, w przeciwieństwie do starego, białego faceta, obowiązkowo w towarzystwie młodej Filipinki.
Zwiedzanie zaczęłyśmy od Fortu San Pedro...
chociaż tak naprawdę to od próśb, pisków i tego, że nie mogłam odmówić tym dzieciakom zdjęcia ;).
Fort San Pedro, zbudowany w XVIII wieku na rozkaz hiszpańskich konkwistadorów, znajduje się na Placu Niepodległości tuż przy porcie w Cebu. Jest niewielki i w środku niestety mało atrakcyjny, bo zapchany tandetnymi malowidłami (węszę tutaj lokalnego artystę) i tanimi plakatami, zamiast choćby drobiazgami z dawnej epoki. Nice i ja mamy za to ładne zdjęcie (Nice NIE JEST czarnoskóra, tylko filipińsko czarna od słońca!).
Po forcie, gdy zaczęłyśmy już zdychać z gorąca, poszłyśmy zobaczyć jeszcze katedrę (ale aspekt religijny Filipin pozostawmy na oddzielny post) i Krzyż Magellana. Krzyż ten został postawiony przez portugalskich i hiszpańskich odkrywców na rozkaz Ferdynanda Magellana, który przybył do Cebu w kwietniu 1521 roku. Znajduje się on wewnątrz (!) innego, zwykłego krzyża w kapliczce obok Bazyliki Santo Nińo. I to właśnie było dla mnie dość dużym rozczarowaniem! Oficjalna wersja jest taka, że to "przykrycie" służy ochronie oryginalnego krzyża, którego kawałki były rozkradane (ludzie wierzyli w jego magiczne moce). Niektórzy jednak twierdzą, że oryginalny krzyż został zniszczony lub zniknął po śmierci Magellana.
Dzień, w którym włóczyłyśmy się po Cebu, był Świętem Niepodległości, więc na ulicach roiło się od ludzi w koszulkach w kolorach flagi narodowej (czerwonych, niebieskich i białych), i co krok natrafiałyśmy na jakąś paradę.
Syte wrażeń i zmęczone gorącem, załadowałyśmy się do przepełnionego jeepney i ruszyłyśmy w drogę powrotną do Consolacion.
Czasami zatęsknię. Za szybkim internetem, zdrowym jedzeniem, czystym samochodem, życiem bez mrówek i karaluchów, elegancką łazienką, ładną fryzurą, lokówką, pachnącym praniem, nożem i widelcem, szparagami... Wiecie, takimi drobiazgami. Ale tylko czasami!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz