Dzisiaj mijają dokładnie cztery tygodnie od mojego powrotu do Polski i pięć od wypadku na desce, w którym moje niezawodne dotąd kolano (prawe - nieśmiertelne) rozsypało się bardziej, niż kiedykolwiek zakładałam. Podobno zawsze mogło być gorzej, ale co to za pocieszenie.
Historię, jak to się stało, opowiadałam już chyba milion razy i za każdym razem jest to dla mnie tak samo bolesne. No bo nijak tak naprawdę się stało... Zwykły skok z kickera, zwykły tail grab - robiłam to dziesiątki razy. Ale tym razem coś się nie zgrało i wylądowałam na prostej nodze, zrywając więzadła w kolanie i uszkadzając przy okazji mnóstwo rzeczy wokół. Wspomnienie jest niestety aż nazbyt bolesne; przynajmniej tak samo, jak późniejsze dwa tygodnie.
Tak, to szkaradztwo powyżej to moja noga! Przynajmniej nie musiałam nikogo przekonywać, że mnie boli ;). W szpitalu spędziłam trzy dni, ale na szczęście znajomi, których poznałam na Filipinach, przez większość czasu dotrzymywali mi towarzystwa. Jednak prawdą jest, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie!
Żartowaliśmy, że trafił mi się "pokój z widokiem", bo faktycznie, miałam za oknem najbardziej znany w mieście Crown Regency Hotel - oświetlony na tęczowo.
Po wyjściu ze szpitala spędziłam w Consolacion już tylko trzy dni (szpital był oczywiście w mieście Cebu), w tym jeden w wake parku, żegnając się już po raz ostatni z wodą i przyjaciółmi. W międzyczasie moja siostra szukała dla mnie jak najlepszego połączenia powrotnego do domu (pisałam już, jak wolny jest internet na Filipinach?), z czym było trochę formalności, bo wszystkie linie lotnicze wymagały specjalnych dokumentów wypełnionych przez lekarza. Całe szczęście, że moje ubezpieczenie pokryło ostatecznie koszty powrotu biznes klasą, bo inaczej nie wypłaciłabym się rodzinie do końca życia ;).
Z Nice |
Sama podróż minęła już jako tako. No a już tu, w Poznaniu, wspaniale było zobaczyć się z rodziną i przyjaciółmi, ale... Ale czegoś mi tak jakoś brak.
Właśnie zerknęłam do poprzedniego postu - czyż to nie ironia losu, że na końcu piszę o tym, za czym tęsknie? Teraz także tęsknie. Tylko że w drugą stronę... Czy zawsze jest tak, że się za czymś tęskni?
Przede mną jeszcze długa droga. Teraz jestem w trakcie rehabilitacji przedoperacyjnej, sama operacja planowana jest na wrzesień, no a potem jeszcze dobre kilka miesięcy ciężkiej pracy.
Czy to już koniec przygód z Azją?
Jeszcze nie wiem. Wiem, że czuję niedosyt!
Dwa dni przed urazem - zabawa z pytonem, którego obsługa restauracji przechowywała na zapleczu :) |
Trzymam kciuki za szczęśliwy powrót do pełnej sprawności. Niedosyt po Azji pozostaje każdemu kto spędził tam kilka miesięcy. Tam trzeba wracać! :) Poza tym super piszesz. Fajnie byłoby usłyszeć o Twoich nowych wyprawach.
OdpowiedzUsuńBardzo miło mi to słyszeć, dziękuję! Za Azją tęsknię, za blogiem również; wygląda więc na to, że będę musiała tam szybko wrócić!:)
Usuń