Koniec końców, mimo szczerych chęci, nie udało mi się przedłużyć wizy non-B (do "not suuuureeee" i "no haaaaveee" dołączyło jeszcze "toooo laaaaateeee", mimo że trułam o tym od listopada). Nie pozostało mi więc nic innego, jak zadowolić się na te ostatnie trzy miesiące wizą turystyczną ("ostatnie trzy miesiące" dlatego, że nie planuję raczej zostawać w Tajlandii dłużej, chociaż co potem, to jeszcze nie wiadomo; wiem za to, że w kwietniu i maju trochę sobie pojeżdżę po Azji, a z każdym przylotem do Tajlandii dostanę bezwizowe 30 dni pobytu). W tym celu muszę udać się do jakiejkolwiek ambasady tajskiej, czyli wyjechać z kraju - tak samo, jak miało to miejsce przy okazji załatwiania wizy non-B w Laosie. Wyszło na to, że MUSZĘ jechać w dniu, gdy moja wiza traci ważność, czyli w czwartek. Jest to o tyle niefortunne, że 1) Na formalności w ambasadzie potrzebne są dwa dni robocze, a więc w tym przypadku piątek i poniedziałek, oraz 2) W czwartek wypadają akurat moje urodziny, więc trochę inaczej planowałam spędzić najbliższy weekend. Ale że wyszło, jak wyszło, to postanowiłam trochę z tego skorzystać. Skoro tylko część piątku i poniedziałku muszę spędzić w urzędach, a w międzyczasie pozostaje mi włóczyć się po okolicy, to szybko przeanalizowałam najlepsze opcje wyjazdowe i padło na... Kuala Lumpur! W pracy mam niezmiennie kocioł, więc już się nie mogę doczekać tych cztery dni wytchnienia przy malezyjskiej kawie!
A poza tym, to wszyscy w Tajlandii zamarzają i marudzą, że "tak chłodnej zimy nie było od dekad" (chociaż w zeszłym roku upierali się, że z kolei tak upalnej zimy nie było od dekad, więc chyba trafiłam na najciekawsze klimatycznie dwa lata w Tajlandii). W nocy faktycznie jest zimno, zwłaszcza poza centrum (nawet około 15 stopni), a w ciągu dnia spada poniżej 30, co jest wręcz ewenementem. Ze wstydem przyznam, że w weekend po raz pierwszy zmarzłam podczas pływania (oczywiście bez pianki, bo nawet jej tu ze sobą nie mam; ależ mnie ta Tajlandia rozpuściła!), a wieczór przesiedziałam w bluzie. Wiem jednak, że już za dwa miesiące z łezką w oku będę wspominać to rześkie powietrze... A póki co wygląda na to, że w Malezji się wygrzeję!
Jeśli chodzi jeszcze o informacje "na bieżąco", to intensywnie myślę nad zmianą mieszkania. Nie wiem, dlaczego wzięło mnie na to tak nagle i już na koniec pobytu, ale mam wrażenie, że ja po prostu nie mogę usiedzieć w jednym miejscu dłużej, niż określony przedział czasu. Nie jestem pewna, czy najlepiej to o mnie świadczy, więc na wszelki wypadek chyba nie będę tego uwzględniać w moim CV ;).
Nie przegapcie następnych postów, bo będzie nie tylko o Kuala Lumpur, ale też o tym, za co moi znajomi trafili na trzy tygodnie do tajskiego więzienia! Nie żartuję, historia rodem z koszmaru.
A na zakończenie jeszcze wspomnienie minionego, zimnego weekendu. I niech słońce i szorty Was nie zmylą! ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz