czwartek, 9 maja 2013

Wracam na wodę!

Cinco de Mayo
Jestem, żyję, melduję się! Przez ostatnie dwa tygodnie miałam trochę pracy, chociaż ostatnio udało mi się tak poprzesuwać zajęcia, że grafik majowy przedstawia się całkiem obiecująco. Zgodnie z przewidywaniami (choć niekoniecznie zgodnie z planem), nowa filia szkoły ruszy pewnie najwcześniej od przyszłego miesiąca. Nietrudno więc zgadnąć, że panuje ogólny rozgardiasz, ale skoro nie można temu zaradzić, to trzeba to zaakceptować. Pracuję więc tyle, ile mi każą, przeklinam słońce, czekając na songthaew (odsyłam do google -> grafika!) i przeplatam to wszystko obiadami ze znajomymi. W zeszłą niedzielę świętowaliśmy Cinco de Mayo, czyli zwycięstwo wojsk meksykańskich nad francuskimi w bitwie pod Pueblą (5.05.1862r., stąd nazwa). Nie, żebym wiedziała, ale sprawdziłam ;) Propozycja wyszła od Chelsea i Kiddee'ego, bo jak się okazało, Amerykanie mają zwyczaj świętować w tym dniu tak samo, jak Meksykanie. A że przecież każda okazja jest dobra, to spotkaliśmy się wieczorem - Chelsea, Kiddee, May, D-Jay, Ja (czyt. "Dża") i ja - w meksykańskiej restauracji, żeby zjeść tacos i wypić za zwycięzców i poległych chociaż jedną Margharitę (no, może dwie).

Najwspanialej!
Ale tak właściwie to nie o tym miało być, to wszystko na marginesie. Bo najważniejszą informacją tego postu jest to, że wczoraj wróciłam na wodę!!! Po raz pierwszy po prawie pięciu miesiącach. Naprawdę się denerwowałam, ale jednocześnie byłam taka podekscytowana! Obiecałam sobie zrobić najpierw kilka czystych kółek i wypróbować nową nogę (w jeszcze nowszej ortezie). Spisała się! Potem odważyłam się zaatakować kilka przeszkód, ale tylko tych niższych, z których nie trzeba za bardzo skakać (czyli tzw. slidery); pokusiłam się nawet o obroty. Podarowałam sobie póki co kickery (wyskocznie), po których lądowanie jest dużo bardziej agresywne. Jutro się nad nimi zastanowię! A podsumowując wczorajsze pływanie:

- temperatura powietrza: milion stopni
- temperatura wody: milion stopni
- tłok na wyciągu: pusto (byłam rano przed pracą)
- kolano w ortezie - super (ale na razie przy łagodnym pływaniu; nie było jeszcze poddane próbom generalnym)
- drugie kolano, zwane "zdrowym" - trochę gorzej, ale jeszcze nad nim popracuję, nie ma rady
- kondycja: tragedia, bo kilkunastu okrążeniach ledwo mogłam utrzymać drążek!
- nowe wiązania (!!!): super!
- poparzenie słoneczne: całe ramiona, przedramiona i częściowo nogi, w tym lewa we wzór ortezy
- ból ciała w dniu dzisiejszym: absolutnie wszystko; na zajęciach kazałam uczniom zmazywać tablicę, bo z trudem podnoszę ręce ;)

Tak, pływam w zegarku
Następne pływanie jutro rano! Jeszcze parę dni minie, zanim porządnie się rozpływam, oswoję z nowym przeszkodami (w ostatnim czasie wszystkie trochę "podnieśli", przez co inaczej się napływa i ląduje), przyzwyczaję mięśnie i zapanuję nad kolanami. No i nad strachem. Bo nadal mam w głowie wizję zgniatanego kolana.




P.S. Uwielbiam tajskie zachody słońca. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje, ale one są CODZIENNIE piękne. Nawet jeśli oglądam je spocona jak mysz, czekając na nieklimatyzowany autobus.


2 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. Nie przeczę ;) Ale po piątkowej i dzisiejszej sesji wracam już powoli do opalenizny sprzed kontuzji! Czyli we wzór vesta i shortów, a teraz jeszcze dodatkowo ortezy :P

      Usuń