|
Po 8 godzinach z lodem nadal nie miałam kolana |
Najpierw o kolanie. A już było tak dobrze! Zaczynałam nawet powoli pływać bez ortezy, żeby mięśnie porządnie się odbudowały i tylko do nowych lub "niepewnych" tricków ją zakładałam. I tak też zrobiłam w miniony weekend. Pokusiłam się o back rolla (wyrzucenie deski w tył z obrotem), czyli trick, w przypadku którego nieudane lądowanie na ogół nie jest bolesne. A przynajmniej nie jest, jeśli oba kolana są w porządku, a moje najwyraźniej nie było. Miałam ortezę, w dodatku wzmocnioną specjalnymi plastrami, ale uderzyłam w wodę bokiem nogi (przód deski - bok kolana - biodro), czyli dokładnie tak, jak bym nie chciała. Kolano się nie wykręciło, bo w usztywnieniu nie miało jak, ale uderzenie było tak silne, że przez pierwsze dwie minuty zwijałam się w wodzie z bólu, a przez kolejne kilka godzin siedziałam z nogą w górze i lodem na kolanie. Teraz, po przeszło tygodniu, jest już lepiej, więc wierzę, że nic poważnego się nie stało. Miałam iść do lekarza (nawet poszłam, co nie znaczy, że w ogóle go zobaczyłam), ale ostatecznie tajska organizacja (czyt. dezorganizacja) mi to uniemożliwiła. Nie chce mi się już nawet na ten temat pisać, bo musiałaby stworzyć nowy, bardzo długi post z tajską burzą w tle i morderstwem w afekcie. A wracając do kolana to obawiam się, że albo jestem już za stara, żeby ta nie aż tak poważna (chyba?) kontuzja w pełni się zagoiła, albo nadal coś się w nim kisi.
|
Dobro! Samo dobro!! :) |
Ale żeby było przyjemniej, to w środę przyjechał mój brat! Udało mi się urwać wcześniej z pracy, żeby dotrzeć 10 minut przed tym, jak Wojtek i jego kolega Artur (dwóch świeżo upieczonych studentów prawa - o ho ho!) zadzwonili, że czekają pod drzwiami :) Oni i.... KILOGRAMY jedzenia! Moja mama oczywiście zaszalała i zamiast paczki kabanosów spakowała dziesięć, zamiast kawałka ciasta - pół blachy, a poza tym sery (aaaaa!), ciemny chleb, ogórki, budynie, ptasie mleczko i mnóstwo, mnóstwo innych pyszności! A do tego cztery słoiki powideł od babci, maślane ciasteczka od cioci (udało mi się dorwać do kilku...) oraz.... pluszową foczkę prosto z Helu! :D Aż się głodna zrobiłam, chyba zaraz idę po kanapeczkę. Om nom nom.
|
Taką miałam kolację następnego dnia! |
Myślicie, że z dwójką chłopaków w mieszkaniu jest łatwo? Wcale nie jest! Mimo, że widzimy się tylko wieczorem, bo niestety z pracy wracam dopiero o 18.00. W mrówki uwierzyli mi chyba dopiero przed chwilą, jak otworzyli wafelki! ;) Ale poza tym to w ciągu tygodnia sobie zwiedzają, za to w weekend pojechaliśmy razem na Koh Samed - tę samą wyspę, na której byłam w październiku ze znajomymi. Przed wyjazdem, w piątek wieczorem, udało nam się jeszcze spotkać z Chelsea i Kiddeem w Cheap Charlie's, czyli naszym ulubionym barze dla farangów. Porządny gin z tonikiem za 70 bahtów! ;)
Następny post o Koh Samed - jak uda mi się wyprosić zdjęcia od Wojtka! :)
|
Kabanosy za owoce |
|
Foka z Helu i ja pozdrawiamy znad bloga! :) |
Basiul, tata mojej koleżanki jest cenionym ortopedą, chcesz namiar? :D
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że szybko wrócisz do zdrowia. Buziole :*
Hahaha dzięki :D No te konsultacje na odległość są dość utrudnione... Mam nadzieję, że to kolano samo się w końcu jakoś naprawi! :)
Usuń